Furman filozof
W latach sześćdziesiątych
i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia popularnym sposobem komunikacji w Polsce
było „łapanie okazji”, podróżowanie „na łebka” lub jazda „na stopa”.
Byłem wówczas w pierwszej
lub drugiej klasie liceum. Razem kolegą z klasy zerwaliśmy się wcześniej ze
szkoły, aby pojechać do Wrocławia „na zakupy”. Naszym celem było nabycie
białych adidasów, które dopiero co wchodziły na rynek i każdy szanujący się
młodzieniec z prowincji – sportowiec, czy też nie – marzył o ich posiadaniu.
Wśród awangardy młodzieży prowincjonalnej krążył taki oto wierszyk wytyczający
trendy mody: „Adidasy, spodnie w pasy, kurtka szwedka i beretka”. Adidasy
musiały być oryginalne, z trzema czarnym paskami, sprowadzane z Niemiec
(najlepiej zachodnich), a takie można było kupić tylko w sklepach sportowych, w
dużych miastach.
Około południa stanęliśmy
na ulicy Oleśnickiej – wylotowej rasie prowadzącej w kierunku Wrocławia z
nadzieją zatrzymania ciężarówki, żuka lub nyski i tym sposobem dostania się do
zaczarowanego świata spodni, kurtek i butów Adidas.
Pierwsza godzina minęła
niespodziewanie szybko. Niestety żaden kierowca nie zwrócił uwagi na nasze
machanie rękami i inne błagalne gesty.
– Może powinniśmy wyjść
poza miasto? – zaproponował Leszek. – Tam będzie łatwiej coś złapać – dodał z
nadzieją w głosie. A czas biegł.
– Idziemy! – powiedziałem
i ruszyliśmy chodnikiem w kierunku szpitala miejskiego znajdującego się przy
końcu ulicy Oleśnickiej. A czas biegł.
Nie dawaliśmy za wygraną.
Szliśmy powoli dalej, raz po raz podnosząc rękę z nadzieją, że wreszcie
znajdzie się taki, który się ulituje nad nami. A czas biegł.
Wkrótce minęliśmy nie
tylko zabudowania szpitalne, ale także ostatnie budynki Nowego Dworu, wsi
położonej około trzech kilometrów od Sycowa. A czas…
Za nami w dolinie leżało
nasze miasto, z charakterystyczną wieżą kościoła świętych Piotra i Pawła, przed
nami zaś… ukazał się piękny widok zachodzącego słońca – robiło się późno,
poczuliśmy chłód.
Wtem zza zakrętu ukazała
się furmanka zaprzężona w jednego konia,
która jechała w kierunku Sycowa. Woźnica zatrzymał wóz, spojrzał na nas i
powiedział:
– One, ch...e, som chętne.
– Po czym przeciął batem powietrze i odjechał.
– On chyba ma rację. Może
jutro nam się poszczęści? – powiedział Leszek i ruszyliśmy w ślad za furmanem –
filozofem do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz