sobota, 4 lutego 2017

Furman filozof

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia popularnym sposobem komunikacji w Polsce było „łapanie okazji”, podróżowanie „na łebka” lub jazda „na stopa”.
Byłem wówczas w pierwszej lub drugiej klasie liceum. Razem kolegą z klasy zerwaliśmy się wcześniej ze szkoły, aby pojechać do Wrocławia „na zakupy”. Naszym celem było nabycie białych adidasów, które dopiero co wchodziły na rynek i każdy szanujący się młodzieniec z prowincji – sportowiec, czy też nie – marzył o ich posiadaniu. Wśród awangardy młodzieży prowincjonalnej krążył taki oto wierszyk wytyczający trendy mody: „Adidasy, spodnie w pasy, kurtka szwedka i beretka”. Adidasy musiały być oryginalne, z trzema czarnym paskami, sprowadzane z Niemiec (najlepiej zachodnich), a takie można było kupić tylko  w sklepach sportowych, w dużych miastach.
Około południa stanęliśmy na ulicy Oleśnickiej – wylotowej rasie prowadzącej w kierunku Wrocławia z nadzieją zatrzymania ciężarówki, żuka lub nyski i tym sposobem dostania się do zaczarowanego świata spodni, kurtek i butów Adidas.
Pierwsza godzina minęła niespodziewanie szybko. Niestety żaden kierowca nie zwrócił uwagi na nasze machanie rękami i inne błagalne gesty.
– Może powinniśmy wyjść poza miasto? – zaproponował Leszek. – Tam będzie łatwiej coś złapać – dodał z nadzieją w głosie. A czas biegł.
– Idziemy! – powiedziałem i ruszyliśmy chodnikiem w kierunku szpitala miejskiego znajdującego się przy końcu ulicy Oleśnickiej. A czas biegł.
Nie dawaliśmy za wygraną. Szliśmy powoli dalej, raz po raz podnosząc rękę z nadzieją, że wreszcie znajdzie się taki, który się ulituje nad nami. A czas biegł.
Wkrótce minęliśmy nie tylko zabudowania szpitalne, ale także ostatnie budynki Nowego Dworu, wsi położonej około trzech kilometrów od Sycowa. A czas…
Za nami w dolinie leżało nasze miasto, z charakterystyczną wieżą kościoła świętych Piotra i Pawła, przed nami zaś… ukazał się piękny widok zachodzącego słońca – robiło się późno, poczuliśmy chłód.
Wtem zza zakrętu ukazała się furmanka zaprzężona  w jednego konia, która jechała w kierunku Sycowa. Woźnica zatrzymał wóz, spojrzał na nas i powiedział:
– One, ch...e, som chętne. – Po czym przeciął batem powietrze i odjechał.

– On chyba ma rację. Może jutro nam się poszczęści? – powiedział Leszek i ruszyliśmy w ślad za furmanem – filozofem do domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz