sobota, 31 grudnia 2016

Wszystkim przyjaciołom i znajomym życzę, aby w nowym roku potrafili cieszyć się Darem Czasu - Łaską Czasu.
Ile możemy dobrego zrobić w ciągu 365 dni,
bo tak długo obraca się Ziemia dookoła Słońca w ciągu roku.
Byle tylko nie obracać się wyłącznie wokół samego siebie.
Czas jest wielkim naszym skarbem.
Mówią nawet, że czas to miłość.

Do siego roku.

https://www.youtube.com/watch?v=yCnlaBJRKcE


piątek, 30 grudnia 2016

Horoskop na 2017 rok

Rok Ognistego Koguta
będzie dobry dla Baranów,
bowiem każdy rok jest dla nich dobry.
Większość czasu będziecie się byczyć
i baranim wzrokiem spoglądać w przyszłość.

Gorzej z Bliźniętami.
Trzymajcie się z daleka od Raka,
bo to może się skończyć poważną chorobę
lub nawet śmiercią.

Panny. W tym roku omijajcie ZOO
i przestańcie bywać na salonach.
Lew jest bowiem dzikim i groźnym zwierzęciem.
Lepiej zatroszczcie się o Wagę.

Strzelcy uważajcie na Skorpiony,
bo przy spotkaniu z nimi
wasze strzelby na niewiele się zdadzą.

Dla Ryb to będzie dobry rok.
Z Wodnikiem, który na Was czeka
poczujecie się jak ryba w wodzie.
               
Tylko Koziorożec pozostanie sam,
rozmyślając cały rok nad tym kim jest –
kozą, czy też wołem?







czwartek, 29 grudnia 2016

Poker

Była godzina pierwsza w nocy. Do drzwi zadzwonił dzwonek. Zaintrygowany podszedłem i spojrzałem przez wizjer. W korytarzu, przed moimi drzwiami, stała dziwna postać, otulona lekkim, muślinowym szalem, przez który można było dostrzec zarys kobiecego ciała.
W rękach trzymała błękitną talię kart.
– Zagrasz ze mną? – zapytała przez drzwi i przetasowała talię, tak jak to robią wytrawni gracze. Jej błękitno-wodniste oczy uśmiechały się kusząco.
– W co chciałabyś ze mną zagrać? – spytałem zachęcony.
– Proponuję jedno rozdanie pokera w stylu teksańskim – odpowiedziała.
– Co będzie w puli? – dopytywałem się.
– Twoje życie – odpowiedziała beznamiętnie.
„A może by tak spróbować?” – myślałem gorączkowo. Przed moimi oczami zaczęły przepływać obrazy niezmąconej chorobą, szczęśliwej przyszłości, w które wtulałem się z rozkoszą. W tej samej chwili usłyszałem głos, nie wiem – rozsądku czy anioła stróża:
– Przecież ty nie umiesz grać w karty.
Zawstydzony swoją naiwnością i tym, że tak łatwo dałem się zwieść, opuściłem zasłonkę „judasza”. W milczeniu zgasiłem światło i udając, że nikogo nie ma w domu, poszedłem do sypialni i położyłem się spać.

Budzik na stoliku nocnym wskazywał godzinę 5:15 rano.


środa, 28 grudnia 2016

Stara Miłość II

W Gdańsku, przy wyjściu z plaży nr 57, stała kobieta. Ubrana była w długą, szarą, płócienną sukienkę. Nieuczesane włosy spływały jej luźno na ramiona. W prawej ręce trzymała plik niebieskich kopert przewiązanych czerwoną wstążką, w lewej – tomik poezji Haliny Poświatowskiej. W nim ukryła zasuszoną stokrotką. Od czasu do czasu otwierała książkę, wyjmowała uschnięty kwiat i ostentacyjnie wąchała go, rozglądając się wokoło, jakby chciała przekazać komuś tajemny znak.
Ludzie wychodzący z plaży siadali obok niej na murku, otrzepując ze stóp piach przed włożeniem sandałów. Czasami przystawali i patrzyli jej prosto w oczy, próbując sobie coś przypomnieć. Trwało to z reguły kilka lub kilkanaście sekund, po czym odwracali wzrok, kręcili głowami i odchodzili bez słowa, spiesząc się wyraźnie do domów na obiad, bo zbliżała się godzina piętnasta. Za każdym razem, gdy odchodził kolejny plażowicz, kobieta wyjmowała z pliku kopertę i, nie otwierając jej, ostentacyjnie wyrzucała do stojącego w pobliżu kosza na śmieci.
Usiadłem na murku i zacząłem się jej przyglądać z ciekawością. Chwilami kobieta wydawała mi się znajoma, jakbym spotkał ją kiedyś, dawno temu. Patrząc na spakowane listy i tomik poezji, przypomniałem sobie słowa wiersza, który kiedyś znałem na pamięć:

często myślę o tobie 
często piszę do ciebie 
głupie listy w nich miłość i uśmiech 
potem w piecu je chowam 
płomień skacze po słowach 
nim spokojnie w popiele nie uśnie

Na chwilę przymknąłem oczy i uwolniłem myśli, które powędrowały w przeszłość, bo tylko one, nieograniczone prawami czasu, są w stanie to uczynić.
Powróciły szybko, przynosząc ze sobą obrazy: morze, plaża, słońce, piękna młoda dziewczyna, spacery, poezja, wspólne plany, później kolejne spotkania i kolejne rozstania… Szum morza sprzyja wspomnieniom.
Z zadumy wyrwał mnie jej głos:
Chcesz porozmawiać?
Czy my się znamy? Kim pani jest? zapytałem.
Jestem Starą Miłością – odpowiedziała.
Moją starą miłością?dopytywałem.

Nie, nie tylko twoją. Po prostu Starą Miłością. Czekam tutaj, aby mnie poznano. Wiesz, że wbrew temu, co się mówi, wszystko się może zdarzyć raz jeszcze. Może trudno w to uwierzyć, ale nawet ja mogę wrócić. Trzeba tylko chcieć, tylko przystanąć, porozmawiać, przypomnieć sobie, ale… o tej porze ludzie są głodni. Popatrz – wskazała na słońce – już prawie piętnasta.


wtorek, 27 grudnia 2016

Lilit

Nad ławką w parku unosił się anioł, który wbrew temu, co powszechnie o aniołach wiadomo, rozmawiał przez telefon komórkowy. Tuż pod jego złączonymi stopami obutymi w sandały leżała czapka, do której przechodzący wrzucali swoje prośby, petycje i marzenia.
Widać, że rozmowa pochłaniała go bez reszty. Nie zwracał uwagi na przechodniów. Raz po raz wznosił się i opadał; podnosił głos, śmiał się i radośnie klaskał w skrzydła. Chwilami zastygał w powietrzu, słuchając w milczeniu, a wówczas… okoliczne konwalie, tulipany i lilaki, zwane pospolicie bzami, nadstawiały ciekawie uszu, próbując wyłapać strzępy anielskiej rozmowy, aż złotokap pospolity pokiwał groźnie gałęzią. Napisano bowiem: „Nie będą kwiaty podsłuchiwały rozmów aniołów ani oglądały ich nagości”. 
Wreszcie anioł skończył rozmowę. Schował aparat telefoniczny pod lewe skrzydło i odleciał w pośpiechu, zapominając o czapce. Chwilę po tym podbiegła do niej kobieta, która od dłuższego czasu obserwowała anioła, ukryta za krzakiem forsycji.
Bez wahania podniosła czapkę, schowała ją do dużej, zielonej torby przewieszonej na piersi i szybko skierowała  się w stronę pobliskiego lasu. Kiedy dotarła do pierwszych zarośli, przyspieszyła kroku, aż wreszcie zaczęła biec w głąb lasu, przeskakując, a niekiedy wręcz przelatując ponad napotkanymi krzewami. W końcu dotarła do polany, na której kwitł krzak wawrzynka wilczełyko.
Pod krzewem siedział okryty czarną peleryną, niewidomy mężczyzna. Biała laska leżała tuż obok niego. Kobieta sięgnęła do torby i włożyła w jego otwarte dłonie swoją zdobycz.
Mężczyzna uśmiechnął się z zadowoleniem. Dawno nie otrzymał od nikogo takiego prezentu. Wyciągnął rękę i czule pogładził płonące włosy kobiety.

— Wiesz, Lilit, jak można unieszczęśliwić człowieka? – odezwał się. — Wystarczy go okraść z marzeń – dodał, tuląc się do niej.


poniedziałek, 26 grudnia 2016

Z dziennika detektywa Insolity

(7 stycznia 2015 roku, godz. 9:30)
Anioły, które wynajmują u mnie pokój, codziennie rano, zaraz po porannej toalecie, odśpiewaniu hymnów i psalmów oraz lekkim śniadaniu wychodzą z domu.  Moje pytania: „Dokąd idą” zwykle zbywają banalnym: „Do swoich zajęć”.
Dzisiaj postanowiłem je śledzić.
Przykleiłem wąsy i brodę, a także zgodnie z instrukcją zamieszczoną w poradniku dla prywatnych detektywów założyłem ciemne okulary marki Wayfarer II i, przemykając się od jednej klatki schodowej do drugiej oraz chowając się za pniami drzew podążyłem za nimi.
Po wyjściu z domu, idąc razem i trzymając się pod skrzydła, anioły poszły ulicą Obrońców Wybrzeża w kierunku ulicy Chłopskiej. Początkowo sądziłem, że idą na przystanek tramwajowy, który tam się znajduje, ale one skręciły w lewo, udając się w kierunku Gdańska Wrzeszcza. Po minięciu skrzyżowania ulic Chłopskiej i Kołobrzeskiej, weszły na aleję Rzeczypospolitej. Po drodze pogłaskały dziecko bawiące się w piaskownicy przed domem numer 44; zmieniły światło na skrzyżowaniu, zapobiegając tym samym kolizji i uspokajając niecierpliwego i przeklinającego głośno kierowcę; przeprowadziły staruszkę przez nieoznakowane przejście dla pieszych przy ulicy Dąbrowszczaków i rozsypały ziarno gołębiom na skwerze przy alei Jana Pawła II. Przy czym podśpiewywały radośnie w języku im tylko znanym.
Kiedy doszły do skrzyżowania alei Rzeczypospolitej i ulicy Hynka, skręciły w prawo i weszły na chodnik ciągnący się wzdłuż alei Żołnierzy Wyklętych. Zauważyłem, że przechodząc koło Galerii Bałtyckiej, ostentacyjnie odwróciły od niej głowę, lekceważąc jej obecność.
Po kilkuset metrach minęły ulicę Reymonta, po czym skręciły w lewo, w ulicę Srebrniki, i po kilku minutach znalazły się przy cmentarzu na Srebrzysku. Tam, na straganie przed bramą cmentarną, kupiły wieniec i trzy znicze nagrobne i tak zaopatrzone weszły do starej kaplicy cmentarnej.
Zaintrygowany ich zachowaniem, podążyłem za nimi.
W kaplicy poza trumną i jednym człowiekiem z obsługi cmentarza nie było nikogo.
– Czy państwo jesteście z rodziny zmarłego? – zapytał pracownik cmentarza, widząc wchodzących osobników.
– Nie, raczej jesteśmy starymi znajomymi. Byliśmy przy jego śmierci – odparł jeden z aniołów.
– Musimy zaczynać – oznajmił pracownik.
– Tak, nikogo więcej się nie spodziewamy – powiedział kolejny anioł.
Po chwili do kaplicy weszło trzech pracowników Zieleni Miejskiej i trumna została ułożona na wózku akumulatorowym stojącym przed kaplicą, który po chwili powoli zaczął się toczyć główną alejką.
Za nim ustawiła się procesja moich aniołów, a kiedy ruszyła, jeden z nich zaintonował Psalm 23:
Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza. Stół dla mnie zastawiasz wobec mych przeciwników; namaszczasz mi głowę olejkiem; mój kielich jest przeobfity. Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy.
Zaskoczony i osłupiały ze zdziwienia, stałem przy bramie i przyglądałem się temu niezwykłemu konduktowi.
Musiałem tak stać dobre kilkanaście minut. Ocknąłem się dopiero po usłyszeniu głosu jednego z aniołów powracających z pochówku.
Kim był człowiek, w którego pogrzebie wzięłyście udział? – zapytałem, dekonspirując się. Czy był kimś wyjątkowo dla was ważnym?
Tak odpowiedział jeden z nich. Był bezdomnym, samotnym biedakiem. Anioły zawsze uczestniczą w pogrzebach samotnych ludzi dodał.
Czy mogę zatem liczyć na waszą obecność? – zapytałem nieśmiało.
Niepotrzebnie pytasz – odrzekł jeden z aniołów. Już dawno zaznaczyliśmy w kalendarzu datę i godzinę twojego pogrzebu – kontynuował.
A kiedy mogę się go spodziewać? – zacząłem ciekawy, jak każdy śmiertelnik.
Nawet nie próbuj – przerwał zniecierpliwiony anioł. Ta wiedza nie jest ci do niczego potrzebna dodał, po czym odwrócił się i odszedł w kierunku pozostałych aniołów, które właśnie kupowały kolejny wieniec i trzy znicze nagrobne.

(8 stycznia 2015 roku, godz. 9:34)


Po wyjściu aniołów z domu, zakradłem się do ich pokoju. Na biurku, jakby specjalnie przygotowany dla mnie, leżał kalendarz, a w nim, na otwartej karcie, napisane było moje imię, słowo Quando?, a dalej niebieskim atramentem podkreślone zdanie: Antequam rumpatur funis argenteus et recurrat vitta aurea et conteratur hydria super fontem et confringatur rota super cisternam


niedziela, 25 grudnia 2016


I znów ta uliczka pochyla,
i tych klonów pod śniegiem rząd.
Wesołych Świąt, moja miła.
Miła moja! "Wesołych Świąt"!



piątek, 23 grudnia 2016



Wigilia

Z okazji Twoich urodzin postanowiłem wydać kolację. Na stół położyłem świeżo wyprasowany biały obrus, pod którym ukryłem źdźbła siana; na obrusie świeczniki,  najlepszą zastawę, jaką miałem, i opłatek. Pod choinką poukładałem prezenty, wśród nich jeden wyjątkowy – dla Ciebie. Pół dnia przyrządzałem Twoje ulubione dania: barszcz z uszkami, karp smażony i kutię.
Kiedy zobaczyłem pierwszą gwiazdkę, zapaliłem świece i, śpiewając rzewne kolędy i wesołe pastorałki, z wypiekami na twarzy czekałem na Twoje przyjście.
Mijały minuty i godziny, a przy moim stole wszystkie miejsca pozostawały puste. Nie przyszedłeś ani Ty, ani zaproszeni goście; nawet żaden samotny wędrowiec nie zapukał do moich drzwi. Zostałem sam, rozmyślając nad tym wieczorem, nad Twoimi urodzinami, nad tym, co nas łączy, i zastanawiałem się, czy jest szansa, abym przyszłą wigilię mógł spędzić z Tobą?
Trwało to długo, tak długo, że znużony zasnąłem z głową na obrusie przesyconym zapachem siana.

Około drugiej na ranem obudziły mnie anioły powracające z Pasterki. Udając, że nic się nie stało, wstałem od stołu, uchyliłem okno, bo nigdy nic nie wiadomo, i… poszedłem spać.


czwartek, 22 grudnia 2016

Splątanie czasu.

Ruletka

W Reno, w Nevadzie, zmuszony zostałem oddać w zastaw swoją miłość.
Właściciel lombardu Pawn World obejrzał ją dokładnie i wycenił na... 125 $. Powiedział, że jest stara i niemodna, zbyt konserwatywna i ma problemy z utrzymaniem temperatury.
Muszę przyznać, że liczyłem na znacznie więcej.
– Jak się odegrasz – powiedział, chytrze mrużąc oko – będziesz mógł ją odkupić. Zatrzymam ją dla ciebie do jutra.
Odebrałem pieniądze, przeliczyłem, schowałem do kieszeni i poszedłem do znanego mi kasyna Peppermill, aby zagrać w ruletkę.
Wybrałem stół i postawiłem całą sumę na kolor czerwony. Nie mógł przecież mylić się Błażej Paskal, wynalazca ruletki, pisząc: „Serce ma swoje racje, których rozum nie zna”.

Koło wciąż się obraca – czekam.


środa, 21 grudnia 2016

Z tomiku Splątanie czasu.

Luk
Luk był zawsze mile widzianym gościem. Uważano go za atrakcyjnego interlokutora, który potrafił zainteresować i wciągnąć w rozmowę, nie wykazując agresji, przez co zjednywał sobie wielu przyjaciół. Mówiło się o nim, że jest duszą towarzystwa. Znał wiele monologów z kabaretów, które odgrywał jak zawodowy aktor. Bawił świetnymi i świeżymi dowcipami. Grał na gitarze i śpiewał, a swoimi piosenkami i wierszami potrafił oczarować kobiety i wzbudzić zazdrość w mężczyznach.
Miał jednak jedną wadę – trudno go było zadowolić kulinarnie. Nie lubił ryb, krewetek i innych owoców morza. Nie przepadał też za drobiem i warzywami. Zaproszenie go zawsze wiązało się z niebezpieczeństwem. Zdarzało się, że nie jadł nic przez całe przyjęcie, co doprowadzało gospodynie do frustracji i niepotrzebnych stresów. Pewnego razu zapytano go, jaka jest jego ulubiona potrawa, a Luk odpowiedział bez dłuższego zastanawiania się – kotlet schabowy. Kiedy wiadomość o tym rozniosła się wśród znajomych, gospodarze za punkt honoru stawiali sobie zaserwowanie obok wyszukanych i egzotycznych dań także tego polskiego specjału. Takim dziwakiem by mój przyjaciel Luk.
Do dzisiaj opowiada się o nim pewną historię, której sam byłem świadkiem. Któregoś dnia odwiedzili go znajomi z Australii i zaproponowali, aby większą grupą wybrać się na koncert jazzowy do słynnego klubu Yoshi w Oakland, w Kalifornii. Ponieważ w klubie jest też japońska restauracja, cała grupa zdecydowała, żeby przed koncertem zjeść tam obiad. Ku ogólnemu zaskoczeniu, Luk nie protestował i chętnie przyjął zaproszenie, co wobec krążącej o nim opinii kulinarnego wybrednisia wydało się przyjezdnym dziwne. Pomyśleli nawet, że może to wszystko, co się o nim mówi, jest niesprawiedliwe lub mocno przesadzone.
Gdy tylko zajęliśmy miejsca, do stolika podeszła kelnerka i przywitawszy się tradycyjnym japońskim: konnichiwa, podała karty menu. Chętnie przyjęliśmy je i zaczęliśmy przeglądać w poszukiwaniu ulubionych dań. Tylko Luk odmówił i z obojętną miną przyglądał się obrazom kakemono wiszącym na ścianach restauracji. Kelnerka dała nam kilka minut na dokonanie wyboru i wkrótce podeszła, aby spisać zamówienia. Kiedy zaytała Luka, co chce zamówić, ten bez najmniejszego wahania powiedział: kudasai tonkatsu. Popatrzeliśmy po sobie zaskoczeni.
Kelnerka z wyszukanym uśmiechem podziękowała i oddaliła się. Po kilkunastu minutach wróciła i zaczęła rozstawiać talerzyki z zamówionymi daniami. Jakież było nasze zdumienie, kiedy przed Lukiem pojawił się talerz z… dobrze wysmażonym kotletem schabowym!

Cóż, de gustibus non est disputandum, nawet w japońskiej restauracji.

wtorek, 20 grudnia 2016

20 grudnia. To już cztery miesiące od chwili, kiedy mój blog zaczął funkcjonować.
W sumie ponad 4500 wyświetleń i kilka miłych komentarzy - dziękuję.
Na kilka dni przed świętami zapraszam na wspólny rachunek sumienia, który poprowadzi ks. Jan Twardowski.


Rachunek dla dorosłego

    Jak daleko odszedłeś
    od prostego kubka z jednym uchem
    od starego stołu ze zwykłą ceratą
    od wzruszenia nie na niby
    od sensu
    od podziwu nad światem
    od tego co nagie a nie rozebrane
    od tego co wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska
    od tajemnicy nie wykładanej na talerz
    od matki która patrzyła w oczy żebyś nie kłamał
    od pacierza
    od Polski z raną ty stary koniu

    It's been four months since I started my blog.
    In total, more than 4,500 views and some nice comments - thank you.
    A few days before Christmas, I invite you to a joint examination of your conscience, which will lead     Fr. Jan Twardowski.


    Account of your conscience

    how far did you go
    from a simple cup with one ear
    from the old table with the ordinary oilcloth
    from real emotion 
    from sense
    from the admiration of the world
    from what naked not cut
    from what big not only from a distance but up close
    from the mistery lying on the plate
    from his mother who was looking into the eyes when you lied
    from prayers
    from Poland with the wound                                                                                                              
    you old horse

poniedziałek, 19 grudnia 2016

A dzisiaj coś ze Splatania czasu. (Wyd. Harmonia 2016)

Ścieżka kanadyjska

Ta rozmowa nie należała do przyjemnych. Profesor Piotrowski z właściwym sobie wrodzonym cynizmem zadawał pytania i na każdą moją odpowiedź wzruszał lekceważąco ramionami. Argumenty, które przytaczałem i w które wkładałem całą swoją wiedzę i inteligencję, potrafił jednym słowem sprowadzić do absurdu, przy czym prowokował mnie do niestosownej reakcji, wiedząc doskonale, że nie mogę tego zrobić – od tej rozmowy zależało bowiem, czy dostanę stypendium na studia medyczne w Trinity College w Toronto.
W pewnym momencie profesor, nie zwracając uwagi na moje wywody, podniósł słuchawkę telefonu i powiedział:
Dobra, niech wejdzie.
Do gabinetu profesora wszedł Leon, mój kolega z roku i główny konkurent do stypendium kanadyjskiego. Usiadł na wskazanym mu krześle i, niepytany, zaczął oskarżać mnie o wszelkie przewinienia i przestępstwa, przy których siedem grzechów głównych to były niewinne żarty.
Pod wpływem jego słów, jak pod spojrzeniem Meduzy, zastygłem i powoli zacząłem zmieniać się w kamień. I pewnie bym nim został, gdybym nagle nie przypomniał sobie, że mam ze sobą buteleczkę ze łzami jednorożca. W jednej chwili  zrozumiałem, że jeżeli nie przejmę inicjatywy i nie zmienię scenariusza, z wymarzonego wyjazdu za ocean nic nie będzie.
Świata nie można wyjaśniać samym światem – odezwałem się niespodziewanie i, korzystając z tego, że obaj moi rozmówcy zamilkli zaskoczeni, kontynuowałem: – Ściślej biorąc, zagadnienie istnienia świata należy do kompetencji dwóch filozoficznych dyscyplin: ontologii i epistemologii. Nauka jest wysoce zorganizowanym rodzajem poznania i zarówno jej istnienie, jak i jej sukcesy powinny być wykorzystywane w teoriopoznawczych analizach, ale treść wyników osiąganych przez nauki do tych analiz niczego nie wnosi.
Po tych słowach wstałem i, nie żegnając się, wyszedłem na korytarz. Przy drzwiach wejściowych spotkałem dwie zakonnice, które otwierały właśnie szarą kopertę, szepcąc coś między sobą.
Szczęść Boże. I co? Jest jakaś szansa ?  –  zapytałem.

Jest, ale pamiętaj, że kiedy nadejdzie ten moment, musisz złączyć nogi i uchwycić kotwicę – odpowiedziała siostra Miriam.


sobota, 17 grudnia 2016

Proroctwa
(Jeremiady)

Jestem prorokiem.
Moje proroctwa są długie na półtora snu, 
czyli trzy/czwarte nocy.
Zaraz po przebudzeniu
zamieniają się w zwykłe,
niewiele znaczące słowa,
zapisywane przez mnicha pamięci
na pergaminie dnia.

Jestem prorokiem na wyciągnięcie ręki.
Czasami wydaje mi się, że moich snów dotyka myślą
sam Bóg.
Jednak moje  proroctwa i wizje
spełniają się tylko w nocy.
Dzień bowiem przeznaczony jest
dla wierszy,
chciwej miłości
i małp skaczących po drzewach.

Mam nadzieję, że
moja nocna apokalipsa

zakończy się przed świtem.

https://ssl.gstatic.com/ui/v1/icons/mail/images/cleardot.gif

środa, 14 grudnia 2016

Modlitwa małej Agatki
(Jeremiady)

Modlę się do Ciebie, Boże,
abyś nie był zawsze nieomylny
i by choroba mojej mamy
okazała się żartem,
z którego będę się śmiała
do końca życia.

Drogi Boże,
wyślij mi tysiąc like’ów
dwa tysiące uśmiechów
lub udostępnij moją stronę,

jeśli chcesz, abym w Ciebie nadal wierzyła.


wtorek, 13 grudnia 2016



Jeremiady, to najnowsze moje wiersze sprowokowane Lamentacjami proroka.

(Prorok Jeremiasz, יִרְמְיָהוּ, Yirməyāhū – prorok, twórca biblijnej księgi Jeremiasza, jest mu przypisywane również autorstwo biblijnych Lamentacji. Zapowiadał spustoszenie Judy i Jerozolimy. Działał 40 lat.)

Chiromancja
(Jeremiady)

Od czasu, gdy myśl Boga dotknęła mych dłoni
i mogę nimi chwytać  powietrze i piasek,
zrozumiałem, że w nich ukryta jest także moja
przyszłość.

„Widzisz te linie, pierścienie i wzgórza?
Możesz nauczyć się ich nazwy
i wiedzieć, co każda oznacza.
Wszystkie są ważne
i żyć bez nich nie można.
Najważniejsza jest jednak linia,
która mówi o tym, że…
umrzesz.

Bo ta mówi prawdę”.


sobota, 10 grudnia 2016

To ten wiersz został wyróżniony w XII Ogólnopolskim Konkursie Literackim pod hasłem: Zbiorę wszystkich przyjaciół i serce przed nimi otworzę, bo doprawdy czy warto inaczej na ziemi tej żyć…



Kufer świętej Kasyldy z Toledo
z dwoma myślnikami

mój sunduk
powoli się zapełnia
są w nim cztery wiersze
i jedno nieudane kazanie
garść zakazanej miłości
i uśmiech o którym nie potrafię zapomnieć
kartka z pamiętnika z siedmioma błędami ortograficznymi
i dwoma życiowymi - wciąż piękna chociaż pomarszczona
jest kilka rad życiowych
i dwie cegły z których
chciałem zbudować swój dom

ale dopóki nie znajdę
na jego dnie bukietu róż

nie odejdę – przyrzekam Ci