piątek, 30 września 2016



Arogancja/ Subtelność przedmiotów/ Ignorancja

Żeby rozmawiać o sposobach poruszania się Boga
lub pierwszej materii trzeba
najpierw ssać mleko z piersi matki
później nauczyć się chodzić na czworaka i mówić
Dobrze jest umieć czytać i pisać
poznać reguły matematyczne
oraz teorie i prawa fizyki
Nie zaszkodzi  wiedzieć
ile jest gwiazd na niebie
i czy liczba ich jest parzysta czy nieparzysta
Wypada też poznać życie zwierząt
roślin minerałów i tym podobnych

A jeśli i tego mało
trzeba nauczyć się optyki

I wreszcie już można zacząć studiować metafizykę
chyba że dojdziesz do wniosku że jesteś na to
zbyt mądry.

czwartek, 29 września 2016




W jednym z moich wierszy rabin Nahman przekonywał mnie, że powinienem być chidusz – nieustannie młody. Być młodym, to umieć zakochiwać się wciąż na nowo, mimo upływu lat. Ludzie są w błędzie, myśląc, że nie warto się zakochać na starość. Nie wiedzą bowiem, że starzeją się właśnie dlatego, iż unikają miłości!


Odwiedził mnie
rabbi Nachman z Bracławia.
Kiedy przypadłem do niego
i uchwyciłem się skraju jego płaszcza,
On spojrzał i powiedział:
masz być chidusz i…
rozpłynął się w oparach mirry, kadzidła
oraz słów halachy i haggady.
A ja pełen lęku myślałem
o tym dniu jedynym – Wiekuistemu wiadomym,
który ani dniem, ani nocą nie będzie,
i o tym miejscu, do którego
ulatuje wiatr.

„Bądź spokojny,
tylko nie wolno Ci być starym,
bo taka jest moja wola” –
powtarzał sen.

środa, 28 września 2016


Śmierć nie przychodzi wraz ze starością, lecz z zapomnieniem. Może właśnie dlatego piszę, żeby ludziom przypomnieć, że jestem.



Kurs przewodników niebieskich

Kiedy już zdam ostatni egzamin
i otrzymam dyplom wieczności,
poproszę, aby skierowano mnie
na przyspieszony kurs przewodników po niebie.

Nauczę się języka, historii, topografii oraz onomastyki niebieskiej.
Postaram się go ukończyć przed twoim przybyciem.

Nie martw się, będę na ciebie czekał
w punkcie odbioru nowoprzybyłych
i zaprowadzę na niebieskie pastwiska,
abyś mogła na nich poleżeć,
i nad wody, gdzie będziesz mogła odpocząć.

A później zabiorę cię na wycieczkę.
Zaprowadzę do męczenników,
których rany nie bolą, ale dają niebiańską rozkosz.
Pokażę święte dziewice adorowane przez młodzianków.
Odwiedzimy też Doktorów Kościoła,
którzy leczą niedowiarków tabletkami miłości.

Przedstawię cię też księdzu Twardowskiemu
i poproszę, aby odpowiedział na pytania,
na które nie znam odpowiedzi.

Będę cierpliwym i dobrym przewodnikiem –
takim, jakim byłem w tym roku w Gdańsku.



sobota, 24 września 2016



W Gdańsku, przy wyjściu z plaży nr 57, stała kobieta. Ubrana była w długą, szarą, płócienną sukienkę. Nieuczesane włosy spływały jej luźno na ramiona. W prawej ręce trzymała plik niebieskich kopert przewiązanych czerwoną wstążką, w lewej – tomik poezji Haliny Poświatowskiej. W nim ukryła zasuszoną stokrotką. Od czasu do czasu otwierała książkę, wyjmowała uschnięty kwiat i ostentacyjnie wąchała go, rozglądając się wokoło, jakby chciała przekazać komuś tajemny znak.
Ludzie wychodzący z plaży siadali obok niej na murku, otrzepując ze stóp piach przed włożeniem sandałów. Czasami przystawali i patrzyli jej prosto w oczy, próbując sobie coś przypomnieć. Trwało to z reguły kilka lub kilkanaście sekund, po czym odwracali wzrok, kręcili głowami i odchodzili bez słowa, spiesząc się wyraźnie do domów na obiad, bo zbliżała się godzina piętnasta. Za każdym razem, gdy odchodził kolejny plażowicz, kobieta wyjmowała z pliku kopertę i, nie otwierając jej, ostentacyjnie wyrzucała do stojącego w pobliżu kosza na śmieci.
Usiadłem na murku i zacząłem się jej przyglądać z ciekawością. Chwilami kobieta wydawała mi się znajoma, jakbym spotkał ją kiedyś, dawno temu. Patrząc na spakowane listy i tomik poezji, przypomniałem sobie słowa wiersza, który kiedyś znałem na pamięć:

często myślę o tobie 
często piszę do ciebie 
głupie listy
w nich miłość i uśmiech 

potem w piecu je chowam 
płomień skacze po słowach 
nim spokojnie w popiele nie uśnie


Na chwilę przymknąłem oczy i uwolniłem myśli, które powędrowały w przeszłość, bo tylko one, nieograniczone prawami czasu, są w stanie to uczynić.
Powróciły szybko, przynosząc ze sobą obrazy: morze, plaża, słońce, piękna młoda dziewczyna, spacery, poezja, wspólne plany, później kolejne spotkania i kolejne rozstania… Szum morza sprzyja wspomnieniom.
Z zadumy wyrwał mnie jej głos:
Chcesz porozmawiać?
Czy my się znamy? Kim pani jest? zapytałem.
Jestem Starą Miłością – odpowiedziała.
Moją starą miłością?dopytywałem.
Nie, nie tylko twoją. Po prostu Starą Miłością. Czekam tutaj, aby mnie poznano. Wiesz, że wbrew temu, co się mówi, wszystko się może zdarzyć raz jeszcze. Może trudno w to uwierzyć, ale nawet ja mogę wrócić. Trzeba tylko chcieć, tylko przystanąć, porozmawiać, przypomnieć sobie, ale… o tej porze ludzie są głodni. Popatrz – wskazała na słońce – już prawie piętnasta.

In Gdansk, at the beach Exit No. 57 stood a woman. She was dressed in a long, gray linen dress. Uncombed hair was flowing down her shoulders.  She was holding a pack of blue envelopes tied with a red ribbon in her right hand; in the left one - a poetry book of Halina Poświatowska. Inside the book , she hid a wizened  daisy. From time to time, she was opening the book; she took out the withered flower and ostentatiously smelled it, looking around, as if  she was giving someone a secret sign.
People coming from the beach sat next to her on the wall, brushing the dust from their feet before putting on sandals. Sometimes they stopped and looked into her eyes, trying to remember something. It lasted usually a dozen or so seconds; then they turned away, shaking their heads and walked away without saying a word, hurrying home clearly to dinner, because it was almost 3 p.m. Every time when another sunbather was going away, the woman was reaching for an envelope and without opening it, ostentatiously threw it into a nearby trash can.
I sat on the wall and began to stare at her curiously. At some moments, the woman seemed familiar to me, as if I met her once, long ago. Looking at the packed list and a book of poetry, I remembered the words of the poem that I used to know by heart:
I often think about you
I often write to you
silly letters
  inside them love and smile
then I hide them in the stove
flame jumps through the words
until quietly in the ashes they will fall asleep
For a moment I closed my eyes and freed thoughts that flew into the past, because only they, unlimited rights of time, are able to do so.
They returned quick, bringing with the images: the sea, beach, sun, beautiful young girl, walks, poetry, shared plans, then the next meeting and parting…  sound of the sea fosters memories.
Her voice woke me up from reflection:
Do you want to talk?
Do we know each other? Who are you? I asked.
I'm an old love she said.
My old love? I inquired.

No, not just yours. Just an old love. I'm waiting here to be recognized. You know that, contrary to what is being said, anything can happen again. It may be hard to believe, but even I can come back. You just need to want, just stop by, talk, remember, but ... at this time, people are hungry. Look  she pointed at the sun  it's almost 3 p.m

piątek, 23 września 2016



Ktokolwiek zna, ktokolwiek wie

W Biurze Uczuć Znalezionych
przebywa kobieta.
Nie pamięta, skąd jest, jak ma na imię
i ile ma lat.
Wciąż powtarza coś o
cierpliwości i łaskawości.
Twierdzi, że nigdy nikomu nie zazdrościła,
że nie pamięta złego
i nie potrafi się gniewać.
Mówi, że jest gotowa,
że wszystko przetrzyma
aż do końca.

Ktokolwiek zna zaginioną,
proszony jest o kontakt telefoniczny
lub osobiste zgłoszenie się po odbiór.

Na szczęśliwego odbiorcę
czeka nagroda.


Anyone knows…

In the Found Feelings Office
woman resides.
She can’t remember where she comes from and what her name is
and how old she is.
Keeps repeating something about
patience and kindness.
She says that she never envied anyone,
cannot feel anger.
She says she is ready,
she endures everything
till the end.

Anyone who knows the missing person
is asked to contact us
or to pick her up personally.

Happy finder will be rewarded.





wtorek, 20 września 2016



To już miesiąc od kiedy zacząłem pisać ten blog. W tym czasie odwiedzono mnie ponad tysiąc razy. Dla Was wszystkich dalsza część historii, która zaczęła się wierszem o mojej Śmierci - pamiętacie?

Śmierć jest zawsze punktualna,
tylko ja nie pamiętam, o której się z nią umówiłem.
Nagle głos dzwonka jak ukąszenie węża.
Ja:
„Przepraszam, że taki niegotowy,
że pokój niewysprzątany, stół nienakryty,
i gęś wciąż czeka, by włożyć ją do piekarnika”.
Ona:
„Nic nie szkodzi, wpadłam na minutę.
Zbieraj się szybko.
Na pytania odpowiem w drodze,
przed domem czeka taksówka”.
Więc przyjmuję jej pocałunek
i wychodzę,
nie zamykając za sobą drzwi.
***
- Tutaj się zatrzymamy powiedziała i wskazała chłopską chatę krytą strzechą, przed którą ustawiono napis: „Zajazd pod zimnym aniołem”, pod nim dopisane było czarną farbą: „Kategoria lokalu zależy od poziomu klientów”.
- Masz ze sobą krawat? – zapytała.
- Nie mam. Przecież kazałaś mi się spieszyć. Nie zdążyłem spakować – zacząłem się tłumaczyć.
- Trudno, może jakoś sobie poradzimy – powiedziała z wyrzutem.
Lokal urządzony był skromnie, ale schludnie. Ściany pokryte dębową boazerią, na której dekorator umieścił rolnicze narzędzia: kosy, sierpy, a nawet stare, drewniane grabie pomiędzy którymi wisiały oprawione w złote ramy kopie obrazów wielkich mistrzów renesansu. Na wprost od wejścia znajdował się podświetlony bar, za którym stała dziewczyna z włosami w kolorze platyny, ubrana w ludowy strój. Jej twarz przysłaniały duże przyciemnione okulary zwane lenonkami. W sali stało kilkanaście dwuosobowych stolików nakrytych czarnymi żakardowymi obrusami, i udekorowanych małymi zielonymi wazonikami, z których wystawały zeschnięte gałązki czerwonego dębu.
Przy niektórych stolikach siedzieli klienci zajęci rozmowami lub konsumowaniem zamówionych potraw.
Zauważyłem, że wielu z nich podobnych było do „mojej" Śmierci – te same oczy, ten sam uśmiech i ten sam spokojny, ale zdecydowany tembr głosu. Różnili się jednak ubraniem: niektórzy eleganccy, w strojach wieczorowych, inni ubrani w dżinsy i kolorowe koszule.
- Siadaj tutaj – usłyszałem - i staraj się zachowywać jak najlepiej potrafisz. Uwierz mi, od tego będzie wiele zależało.
Usiadłem na wskazanym krześle rozglądając się ciekawie.
- Nie gap się tak, to niekulturalnie – upomniała mnie Śmierć. Pomyśl raczej, na co miałbyś ochotę? – dodała wręczając mi kartę dań.
Kiedy wczytywałem się w jej treść, nagle usłyszałem za sobą głos kelnera:
- Czym mogę państwu służyć?
- Szef kuchni poleca dzisiaj „zimne sny” – dodał.
Spojrzałem w kierunku, z którego dobiegał głos. Stała tam postać ubrana w czarny frak,. Spod fraka wystawały łowickie spodnie włożone w czarne gumowe buty. W miejscu gdzie spodziewałem się ujrzeć jego twarz dostrzegłem sporej wielkości owalne lustro. Spojrzałem w nie i znieruchomiałem, Z lustra, niby zza mgły spoglądała na mnie moja własna twarz, ale nie ta dzisiejsza, znana mi choćby z porannego golenia. Była to twarz młodzieńca, którą pamiętam ze zdjęć z czasów szkoły średniej lub wczesnych studiów. Przyglądałem jej się z ciekawością, a ona spoglądała na mnie.
- Niemożliwe – odezwała się w pewnej chwili – to tak będę wyglądała za czterdzieści lat?
- Nie warto było, nie warto – dodała.
Zastygły z przerażenia spoglądałem w lustrzaną twarz kelnera nie mogąc zrozumieć, co się właśnie stało. Ze stuporu, w który popadłem wyrwał mnie głos Śmierci:
- Doskonale, poprosimy dwa razy „Zimne sny”.

- Aha, ten pan płaci – zakończyła puszczając oko w stronę kelnera.









sobota, 17 września 2016


Zdarzyło się to w nocy z piętnastego na szesnastego września około godziny drugiej. Czytałem kiedyś, że są tacy, którzy uważają, że o tej właśnie godzinie Boska Szechina schodzi na ziemię.
            Najpierw usłyszałem cichy głos: spójrz i zapamiętaj. Zdanie to powtórzono trzykrotnie, a później wydarzyło się coś, co teraz postaram się opisać słowami, chociaż głos nie powiedział: "zapisz"; powiedział: "spójrz i zapamiętaj". Może ktoś będzie chciał mi zarzucić, że to po prostu sen, ale jestem pewien, że to co zobaczyłem i opisuję rozpoczęło się wówczas, gdy otworzyłem oczy. Mógłbym też przysiąc, że zdarzyło się to w moim pokoju sypialnym, o godzinie, o której już wspomniałem – tego jestem pewien.
            Wyglądało to tak: kropla czasu uderzając w membranę powodowała powstanie fali, która rozchodziła się kuliście dzieląc na siedem podstawowych kolorów, a te po chwili, jakby za dotknięciem sprawnej ręki malarza mieszały się ze sobą tworząc trójwymiarową eliptyczną tęczę o zmieniających się szybko barwach. Pośrodku niej zobaczyłem jakby pusty krater, do którego ręka Wszechmocnego wrzuciła mały czarny przedmiot. Po chwili przybrał on kształt pierwszej litery hebrajskiego alfabetu: alef i usłyszałem głos: „ ten znak jest zapowiedzią nadejścia proroka”. Litera trwała nieruchomo jakiś czas zawieszona w leju, nie podlegając żadnym prawom fizyki, by nagle rozpaść się i przebijając niewidoczne dno znaleźć się na drugim, niższym poziomie, zamieniając się w proszek. W tej samej chwili coś, jakby bezdźwięczny głos przekazał wiadomość: „Nie ten był oczekiwanym, prorokiem” i czarny pył został zdmuchnięty.
            Po kilku sekundach znowu pojawiała się kropla czasu, która ponownie uderzyła w membranę i wszystko powtarzało się da capo al fine z jedną różnicą: za każdym razem do pustego krateru wrzucana była inna litera, według kolejności ich występowania. Drugą była więc litera bet, trzecią gimel, czwartą – dalet, piątą – waw itd. Wszystko to odbywało się w coraz szybciej, aby w pewnej chwili rozbłysnąć wszystkimi kolorami Wielkiego Wybuchu. Tuż przed tym usłyszałem: „To on był tym oczekiwanym prorokiem”. Po czym obraz zniknął.

Żałuję tylko, że nie zauważyłem, przy której literze padły te słowa, chociaż kogo dzisiaj obchodzi alfabet hebrajski i jego gematria?


sobota, 10 września 2016






Poeta słynący ze swych apoftegmatów,
laureat wielu nagród i znany bon vivant,
czynił wyrzuty Stwórcy, pewny swej mądrości:

Boże, który zgrzeszyłeś stwarzając człowieka,
czy słyszysz moje myśli i moje pragnienia?

Lecha dodi, (wołał w uniesieniu)
zabierz mnie z tego miejsca,
gdzie psy spotykają się z hienami,
a kozły nawołują się wzajemnie.

I wysłał Pan Malacha,
by ten mu oznajmił:
„Kiedy chwalisz się swoim wymyślonym darem,
jesteś jak chmura nie dająca deszczu.
Nie wzywaj Pana swego;
idź raczej do Lilit, która przycupnęła
szykując sobie miejsce na grzeszny spoczynek.
Tam są twoje myśli i twoje pragnienia.
Bo nie jesteś uman, lecz ledwo meszaret”

(nie wiadomo po co dodał po hebrajsku).

piątek, 9 września 2016


Wiersz z tomiku Circulo mortis..., ale najpierw posłuchajcie:

https://www.youtube.com/watch?v=WPjNphbbla0


Walc Szostakowicza nr 2
                                                                              Oli

Zaszumiało mi w głowie
od tego tańca,
od szampana,
od walca,
od zapachów, kolorów, miłości.

A tymczasem wybiła północ.
Orkiestra zbiera instrumenty,
nieuczciwi kelnerzy sprzątają stoły,
chowając po kieszeniach rodowe srebra.
Zajeżdżają stukonne powozy.
Hrabia Wroński uwodzi kolejną, rosyjską piękność.
Zrozpaczona Anna Arkadiewna popełnia samobójstwo.

Zaszumiało im w głowach
od tego tańca,
od szampana,
od walca,
od zapachów, kolorów, miłości.

Świat wiruje
na nowo i nowo;
nic się nie kończy –

Życie pisze kolejną powieść!



Shostakovich Waltz No. 2
 
to Ola

Something buzzed in my head
after this dance,
after champagne,
after the waltz,
after scents, colors, love.

Meanwhile, the clock struck midnight.
Orchestra collects instruments,
dishonest waiters clean up tables,
hiding ancestral silver in pockets.
Hundred-horses’ carriages arrive.
Count Vronsky seduces another Russian beauty.
Desperate Anna Arkadyevna commits suicide.

Something buzzed in my head
after this dance,
champagne,
after the waltz,
after scents, colors, love.

The world is spinning around
again and again;
nothing ends

Life writes a new novel!




środa, 7 września 2016

SPLĄTANIE CZASU
Najnowsza publikacja Leszka Bartoszewskiego

Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem zegara
próbuję odgadnąć tajemnicę czasu.
Zaglądam ciekawie poza granice siedmiuset nanometrów
z nadzieją na odnalezienie nieznanych kolorów.
Wysyłam moje myśli poza horyzont zdarzeń…
Leszek Bartoszewski

Każdy ma swój czas i każdy powinien dobrze go spożytkować. Jednak czy potrafimy cieszyć się życiem? Zaganiani, w pędzie dnia codziennego stajemy się zwykli, szarzy,
gubimy naszą delikatną i subtelną naturę. Wolny czas spędzamy wśród przyjaciół – w sieci, ale czy tak naprawdę obcujemy z drugim człowiekiem, nie czując jego dotyku, nie mogąc doświadczyć jego bliskości. Dlatego jakże ważne jest to, że znajduje się Ktoś, kto woła do nas, abyśmy zatrzymywali się na ułamki sekund, abyśmy mieli czas dla najbliższych, abyśmy wypatrywali spadających gwiazd i pierwszych promieni wschodzącego słońca. Bo to właśnie jest prawdziwe życie. Życie, które przemija z każdą chwilą... Na wszystko to zwraca nam dzisiaj uwagę Leszek Bartoszewski. Przemawia do nas w swojej najnowszej książce „Splątanie czasu”, nie epatując przy tym przesadnymi i wyolbrzymionymi emocjami.

Jak pisze Bogusława Krzczanowicz we wstępie do niniejszej publikacji, „Nie rozważamy, jak powstaje światło, dzięki któremu może istnieć życie, ani dlaczego pamiętamy przeszłość, a nie przyszłość. Nie mamy też pewności, skąd wziął się Wszechświat i kto lub co ustala rządzące nim prawa... (...) Ta ciekawość czy też zadziwienie jest dla autora «Splątania czasu» zaczątkiem do snucia własnego obrazu świata i próby pochwycenia w nim tego, co niezgłębione, tajemnicze. Jednak Leszek Bartoszewski czyni to w swoisty, niekonwencjonalny sposób, daleki od zawiłości hermetycznego języka filozofii czy naukowego zadęcia. Jest to język, którego logika różni się od tej konwencjonalnej: nie czas i przestrzeń są w nim kategoriami nadrzędnymi, lecz ukryty sens, idea. Dlatego chętnie sięga po poetykę snu, która pozwala mu mówić o rzeczach przeszłych i przyszłych, jak gdyby działy się tu i teraz, i o odległych obiektach, jakby znajdowały się tuż przed oczami. Zawarta w opowiadaniach wizja artystyczna złożona jest ze znakomicie podpatrzonych elementów istniejącej rzeczywistości, skupiając odpowiednio dobrane słownictwo z zakresu określonej dziedziny, jak geografia, botanika czy astrologia. Autora nie interesuje jednak materialny kształt świata, lecz jego walor emocjonalny (...)”.

Można zatem „wędrować ciepłym krajem, malachitową łąka morza” z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim, możemy też słuchać świata swą duszą razem z Leszkiem Bartoszewskim.

Publikacja „Splątanie czasu” ukazała się nakładem Wydawnictwa Józef Częścik wchodzącego w skład Grupy Wydawniczej Harmonia.

wtorek, 6 września 2016







 Taceamus igitur

Całą noc piliśmy z Igorem,
       a miasto było niespokojne.       
Gdy czasy będą chmurne – powiedział –
zostaniesz sam.
Milczałem zatem, żeby nie prowokować pogody.

piątek, 2 września 2016

Śmierć jest zawsze punktualna,
tylko ja nie pamiętam, o której się z nią umówiłem. 
Nagle głos dzwonka jak ukąszenie węża.

Ja:
 „Przepraszam, że taki niegotowy,
że pokój niewysprzątany, stół nienakryty,
a gęś w marynacie, wciąż jeszcze surowa”.

Ona:
"Nic nie szkodzi, wpadłam na chwilę.
Zbieraj się szybko.
Na pytania odpowiem w drodze,
przed domem czeka taksówka".

Więc przyjmuję jej pocałunek
i wychodzę,

nie zamykając za sobą drzwi.