Zdarzyło się to w nocy z piętnastego na szesnastego września
około godziny drugiej. Czytałem kiedyś, że są tacy, którzy uważają, że o tej
właśnie godzinie Boska Szechina schodzi na ziemię.
Najpierw usłyszałem cichy głos: spójrz i zapamiętaj. Zdanie to powtórzono trzykrotnie, a później wydarzyło się coś, co teraz postaram się opisać słowami, chociaż głos nie powiedział: "zapisz"; powiedział: "spójrz i zapamiętaj". Może ktoś będzie chciał mi zarzucić, że to po prostu sen, ale jestem pewien, że to co zobaczyłem i opisuję rozpoczęło się wówczas, gdy otworzyłem oczy. Mógłbym też przysiąc, że zdarzyło się to w moim pokoju sypialnym, o godzinie, o której już wspomniałem – tego jestem pewien.
Wyglądało to tak: kropla czasu uderzając w membranę powodowała powstanie fali, która rozchodziła się kuliście dzieląc na siedem podstawowych kolorów, a te po chwili, jakby za dotknięciem sprawnej ręki malarza mieszały się ze sobą tworząc trójwymiarową eliptyczną tęczę o zmieniających się szybko barwach. Pośrodku niej zobaczyłem jakby pusty krater, do którego ręka Wszechmocnego wrzuciła mały czarny przedmiot. Po chwili przybrał on kształt pierwszej litery hebrajskiego alfabetu: alef i usłyszałem głos: „ ten znak jest zapowiedzią nadejścia proroka”. Litera trwała nieruchomo jakiś czas zawieszona w leju, nie podlegając żadnym prawom fizyki, by nagle rozpaść się i przebijając niewidoczne dno znaleźć się na drugim, niższym poziomie, zamieniając się w proszek. W tej samej chwili coś, jakby bezdźwięczny głos przekazał wiadomość: „Nie ten był oczekiwanym, prorokiem” i czarny pył został zdmuchnięty.
Po kilku sekundach znowu pojawiała się kropla czasu, która ponownie uderzyła w membranę i wszystko powtarzało się da capo al fine z jedną różnicą: za każdym razem do pustego krateru wrzucana była inna litera, według kolejności ich występowania. Drugą była więc litera bet, trzecią gimel, czwartą – dalet, piątą – waw itd. Wszystko to odbywało się w coraz szybciej, aby w pewnej chwili rozbłysnąć wszystkimi kolorami Wielkiego Wybuchu. Tuż przed tym usłyszałem: „To on był tym oczekiwanym prorokiem”. Po czym obraz zniknął.
Najpierw usłyszałem cichy głos: spójrz i zapamiętaj. Zdanie to powtórzono trzykrotnie, a później wydarzyło się coś, co teraz postaram się opisać słowami, chociaż głos nie powiedział: "zapisz"; powiedział: "spójrz i zapamiętaj". Może ktoś będzie chciał mi zarzucić, że to po prostu sen, ale jestem pewien, że to co zobaczyłem i opisuję rozpoczęło się wówczas, gdy otworzyłem oczy. Mógłbym też przysiąc, że zdarzyło się to w moim pokoju sypialnym, o godzinie, o której już wspomniałem – tego jestem pewien.
Wyglądało to tak: kropla czasu uderzając w membranę powodowała powstanie fali, która rozchodziła się kuliście dzieląc na siedem podstawowych kolorów, a te po chwili, jakby za dotknięciem sprawnej ręki malarza mieszały się ze sobą tworząc trójwymiarową eliptyczną tęczę o zmieniających się szybko barwach. Pośrodku niej zobaczyłem jakby pusty krater, do którego ręka Wszechmocnego wrzuciła mały czarny przedmiot. Po chwili przybrał on kształt pierwszej litery hebrajskiego alfabetu: alef i usłyszałem głos: „ ten znak jest zapowiedzią nadejścia proroka”. Litera trwała nieruchomo jakiś czas zawieszona w leju, nie podlegając żadnym prawom fizyki, by nagle rozpaść się i przebijając niewidoczne dno znaleźć się na drugim, niższym poziomie, zamieniając się w proszek. W tej samej chwili coś, jakby bezdźwięczny głos przekazał wiadomość: „Nie ten był oczekiwanym, prorokiem” i czarny pył został zdmuchnięty.
Po kilku sekundach znowu pojawiała się kropla czasu, która ponownie uderzyła w membranę i wszystko powtarzało się da capo al fine z jedną różnicą: za każdym razem do pustego krateru wrzucana była inna litera, według kolejności ich występowania. Drugą była więc litera bet, trzecią gimel, czwartą – dalet, piątą – waw itd. Wszystko to odbywało się w coraz szybciej, aby w pewnej chwili rozbłysnąć wszystkimi kolorami Wielkiego Wybuchu. Tuż przed tym usłyszałem: „To on był tym oczekiwanym prorokiem”. Po czym obraz zniknął.
Żałuję tylko, że nie
zauważyłem, przy której literze padły te słowa, chociaż kogo dzisiaj obchodzi
alfabet hebrajski i jego gematria?
To piękne opowiadanie. Z jednej strony wpisuje się w nurt utworów z pogranicza sennych fantasmagorii, do jakich Autor zdążył już nas, czytelników, przyzwyczaić. Jednak „Alef” ma nieco inny charakter. Urzeka subtelną grą figur, kolorów i półcieni… Ale czy tylko?
OdpowiedzUsuńCzy nie jesteśmy świadkami czegoś nie tylko pięknego, ale zarazem niepowtarzalnego? Alchemicznej transmutacji? A może… emanacji Boskiej Szechiny?