To już miesiąc od kiedy zacząłem pisać ten blog. W tym czasie odwiedzono mnie ponad tysiąc razy. Dla Was wszystkich dalsza część historii, która zaczęła się wierszem o mojej Śmierci - pamiętacie?
Śmierć jest zawsze
punktualna,
tylko ja nie pamiętam,
o której się z nią umówiłem.
Nagle głos dzwonka jak
ukąszenie węża.
Ja:
„Przepraszam, że taki
niegotowy,
że pokój
niewysprzątany, stół nienakryty,
i gęś wciąż czeka, by
włożyć ją do piekarnika”.
Ona:
„Nic nie szkodzi,
wpadłam na minutę.
Zbieraj się szybko.
Na pytania odpowiem w
drodze,
przed domem czeka
taksówka”.
Więc przyjmuję jej
pocałunek
i wychodzę,
nie zamykając za sobą
drzwi.
***
- Tutaj się zatrzymamy
powiedziała i wskazała chłopską chatę krytą strzechą, przed którą ustawiono
napis: „Zajazd pod zimnym aniołem”, pod nim dopisane było czarną farbą:
„Kategoria lokalu zależy od poziomu klientów”.
- Masz ze sobą krawat?
– zapytała.
- Nie mam. Przecież
kazałaś mi się spieszyć. Nie zdążyłem spakować – zacząłem się tłumaczyć.
- Trudno, może jakoś
sobie poradzimy – powiedziała z wyrzutem.
Lokal urządzony był
skromnie, ale schludnie. Ściany pokryte dębową boazerią, na której dekorator
umieścił rolnicze narzędzia: kosy, sierpy, a nawet stare, drewniane grabie
pomiędzy którymi wisiały oprawione w złote ramy kopie obrazów wielkich mistrzów
renesansu. Na wprost od wejścia znajdował się podświetlony bar, za którym stała
dziewczyna z włosami w kolorze platyny, ubrana w ludowy strój. Jej twarz
przysłaniały duże przyciemnione okulary zwane lenonkami. W sali stało
kilkanaście dwuosobowych stolików nakrytych czarnymi żakardowymi obrusami, i
udekorowanych małymi zielonymi wazonikami, z których wystawały zeschnięte
gałązki czerwonego dębu.
Przy niektórych
stolikach siedzieli klienci zajęci rozmowami lub konsumowaniem zamówionych
potraw.
Zauważyłem, że wielu z
nich podobnych było do „mojej" Śmierci – te same oczy, ten sam uśmiech i
ten sam spokojny, ale zdecydowany tembr głosu. Różnili się jednak ubraniem:
niektórzy eleganccy, w strojach wieczorowych, inni ubrani w dżinsy i kolorowe
koszule.
- Siadaj tutaj –
usłyszałem - i staraj się zachowywać jak najlepiej potrafisz. Uwierz mi, od
tego będzie wiele zależało.
Usiadłem na wskazanym
krześle rozglądając się ciekawie.
- Nie gap się tak, to
niekulturalnie – upomniała mnie Śmierć. Pomyśl raczej, na co miałbyś ochotę? –
dodała wręczając mi kartę dań.
Kiedy wczytywałem się
w jej treść, nagle usłyszałem za sobą głos kelnera:
- Czym mogę państwu
służyć?
- Szef kuchni poleca
dzisiaj „zimne sny” – dodał.
Spojrzałem w kierunku,
z którego dobiegał głos. Stała tam postać ubrana w czarny frak,. Spod fraka
wystawały łowickie spodnie włożone w czarne gumowe buty. W miejscu gdzie
spodziewałem się ujrzeć jego twarz dostrzegłem sporej wielkości owalne lustro.
Spojrzałem w nie i znieruchomiałem, Z lustra, niby zza mgły spoglądała na mnie
moja własna twarz, ale nie ta dzisiejsza, znana mi choćby z porannego golenia.
Była to twarz młodzieńca, którą pamiętam ze zdjęć z czasów szkoły średniej lub
wczesnych studiów. Przyglądałem jej się z ciekawością, a ona spoglądała na
mnie.
- Niemożliwe –
odezwała się w pewnej chwili – to tak będę wyglądała za czterdzieści lat?
- Nie warto było, nie
warto – dodała.
Zastygły z przerażenia
spoglądałem w lustrzaną twarz kelnera nie mogąc zrozumieć, co się właśnie
stało. Ze stuporu, w który popadłem wyrwał mnie głos Śmierci:
- Doskonale, poprosimy
dwa razy „Zimne sny”.
- Aha, ten pan płaci –
zakończyła puszczając oko w stronę kelnera.
Podoba mi się pomysł oswajania Śmierci, wyobrażeń jak ze staropolskich tekstów, pełnych rubasznych opisów bratania się z kostuchą, przeniesionych we współczesne realia. To właśnie nasza współczesna Śmierć - raczej pracownica korporacji umierania niż nieuchronna czarna zawoalowana tajemnica; trochę straszna, trochę groteskowa, chyba nawet nie do końca ostateczna? Czy boimy się jej tak jak na to wciąż zasługuje? Warto dać się sprowokować tekstowi i pomyśleć, kim czy też czym jest dla nas... Lubię takie prowokacje, cenię sobie ironię i dystans autora, z przyjemnością przeczytałam!
OdpowiedzUsuń