Władzio
Było to po skończeniu drugiego roku studiów. Z głową
nabitą wiedzą, będąc przekonany o swoich zdolnościach pedagogicznych,
postanowiłem „dorobić” jako wychowawca na koloniach. Praca nie była zbyt
intratna, ale i nie wydawała się ciężka.
Kierownik kolonii przydzielił mi najstarszą grupę
chłopców, która przyjęła nazwę „szalone kojoty” i, jak wkrótce miało się okazać, nie była to
nazwa przypadkowa. Chłopcy zachowywali się jak pustynne wilki,
zwłaszcza po zapadnięciu zmroku. Żadne moje słowa, żadne metody polecane przez
światowe sławy pedagogiki nie były w stanie powstrzymać wycia „szalonych
kojotów”. Spośród nich wyróżniał się Zdzisio – wyrośnięty, rudowłosy siódmoklasista, nazywany przez kolegów,
nie wiedzieć dlaczego, „hrabią”.
Któregoś dnia
wybraliśmy się całą grupą do lasu, aby tam, na łonie przyrody, uczyć się
poznawać jego mieszkańców i ich zwyczaje. Kiedy dotarliśmy do śródleśnej
polanki, pomyślałem, że będzie ona świetnym miejscem na leśną szkołę i
zarządziłem postój. Zajęty rozkładaniem biwaku nie zauważyłem, że „hrabia” podbiegł do
stojącej opodal brzozy i zaczął się wspinać po jej gałęziach.
Zobaczywszy to, inne „kojoty” zaczęły wyć ze śmiechu i
domagać się, żeby i im na to pozwolić. Patrząc na drzewo z „hrabią” na jego
czubku,
stałem przerażony, a moja wyobraźnia zaczęła podsuwać mi obrazy tragedii, która
się za chwilę może wydarzyć, a także sceny z sali sądowej i celi więziennej, w
której spędzę resztę życia za niedopilnowanie podopiecznego.
– Zdzisiu,
zejdź natychmiast – krzyknąłem przerażony.
– Nie zejdę –
odpowiedział zdecydowanym głosem „hrabia” i zaczął bujać się, nie zważając na
niebezpieczeństwo.
Postanowiłem wypróbować znaną i podobno skuteczna
metodę pedagogiczną kar i nagród.
– Zejdź, bo
spadniesz i się zabijesz – zacząłem.
– Nie ma mowy
– usłyszałem głos dobywający się z wierzchołka drzewa.
– Zejdź, to
dostaniesz dodatkowy deser – próbowałem.
– Nie zejdę,
chyba że mi pan powie, jak ma na imię – odpowiedział spokojnym głosem.
– No dobra,
mam na imię Władysław – skapitulowałem.
– Władek,
bujaj się ch…u – usłyszałem z korony drzewa głos „hrabiego”.
I była to moja pierwsza w życiu pedagogiczna porażka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz