Wyścig
Pokoju
W
latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego
stulecia, chyba najpopularniejszym sportem w Polsce było kolarstwo.
Kto
z nas, nieletnich wówczas chłopaków jeżdżących na zdezelowanych, często
poniemieckich rowerach nie znał Stanisława Królaka, pierwszego Polaka, który
wygrał Wyścig Pokoju i o którym krążyła legenda, że zatrzymywany za koszulkę przez
radzieckiego kolarza zdzielił go pompką od roweru?
Kto
nie śpiewał piosenki opiewającej innego bohatera tamtych czasów Staszka Gazdę: „Lato,
lato, już po lecie. Staszek Gazda już na mecie. / Na zakręcie dodał gazu, aż
się znalazł na cmentarzu. / Na cmentarzu wielkie krzyki, bo się biją
nieboszczyki. / Staszek Gazda wziął patyka i przetrącił nieboszczyka. / A
nieboszczyk wpadł do grobu i powiedział: «Chwała Bogu»”?
Kto
z nas „nie był” chociaż raz Szurkowskim albo Szozdą?
W
siódmej lub ósmej klasie podstawówki postanowiliśmy wraz z kolegami zorganizować
nasz mały Wyścig Pokoju. Do wyścigu zgłosiło się ośmiu kolarzy (moich kolegów
szkolnych), z których najlepszy był Krzysiek zwany „Kiniem”, który był nie
tylko najlepszym atletą, ale posiadał też najlepszy rower z przerzutkami o
nazwie Huragan.
Wyścig
składał się z pięciu etapów, po kilka kilometrów każdy, i odbywał się dookoła naszego
miasta. Jeden z nich rozgrywał się na trasie: Syców-Pisarzowice-Syców.
Jeszcze
przed startem zauważyłem, że nieopodal linii startu zatrzymał się czarny
volkswagen, a jego pasażerowie pilnie nam się przyglądają.
Kilka
minut po rozpoczęciu wyścigu, wraz z Józkiem moim kolegą i pomocnikiem, usiedliśmy w rowie,
wpatrując się uważnie w pożyczony od naszego
wuefisty stoper i omawiając szanse poszczególnych kolarzy. Nagle podszedł do
nas człowiek z volkswagena i powiedział:
–
Entschuldigen
Sie mich, bitte, daβ ich Sie störe, aber… Wir überlegten, ob Sie eventuell einen Sportverein oder eine andere
Organisation repräsentieren?
Język
niemiecki był mi wówczas zupełnie nieznany. Na szczęście okazało się, że Józek,
który pochodził z rodziny autochtonów potrafił się porozumieć w tym języku. Bez
wahania więc odpowiedział:
–
Nein, wir allein sind Organisatoren dieses Rennen.
Obcy
przyjrzał się nam z zainteresowaniem.
–
Es
ist interessant. Kann man bei dem Rennen was gewinnen?
–
Nein, es gibt keinen Preis – odpowiedział Józek.
– In diesem Fall würden wir gerne erste drei Preise finanzieren – powiedział nieznajomy i otworzył portfel, z którego wyjął
trzy banknoty: jeden o nominale dwudziestu i dwa dziesięciomarkowe. Czterdzieści
marek zachodnioniemieckich było wówczas dla nas fortuną. Tyle mniej więcej
wynosił miesięczny zarobek mojej matki.
–
Podziękuj i zapytaj skąd oni są –
poprosiłem Józka.
–
Woher kommen Sie, meine Herren? – zapytał Józek.
–
Wir kommen aus Baden-Baden – odpowiedział nieznajomy. – Und ihr, Jungs? Woher
kommt ihr?
–
Wir kommen aus Sycow Sycow und wir können auf Ihr Scheißgeld verzichten –
odpowiedział dumnie Józek.
Niemiec
odwrócił się na pięcie i odszedł mamrocząc coś pod nosem.
Kiedy
później zapytałem Józka dlaczego tak się zachował, odpowiedział rozbrajająco
szczerze:
–
Po prostu nie lubię Niemców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz