sobota, 18 lutego 2017

Wyścig Pokoju

W latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, chyba najpopularniejszym sportem w Polsce było kolarstwo.
Kto z nas, nieletnich wówczas chłopaków jeżdżących na zdezelowanych, często poniemieckich rowerach nie znał Stanisława Królaka, pierwszego Polaka, który wygrał Wyścig Pokoju i o którym krążyła legenda, że zatrzymywany za koszulkę przez radzieckiego kolarza zdzielił go pompką od roweru?
Kto nie śpiewał piosenki opiewającej innego bohatera tamtych czasów Staszka Gazdę: „Lato, lato, już po lecie. Staszek Gazda już na mecie. / Na zakręcie dodał gazu, aż się znalazł na cmentarzu. / Na cmentarzu wielkie krzyki, bo się biją nieboszczyki. / Staszek Gazda wziął patyka i przetrącił nieboszczyka. / A nieboszczyk wpadł do grobu i powiedział: «Chwała Bogu»”?
Kto z nas „nie był” chociaż raz Szurkowskim albo Szozdą?
W siódmej lub ósmej klasie podstawówki postanowiliśmy wraz z kolegami zorganizować nasz mały Wyścig Pokoju. Do wyścigu zgłosiło się ośmiu kolarzy (moich kolegów szkolnych), z których najlepszy był Krzysiek zwany „Kiniem”, który był nie tylko najlepszym atletą, ale posiadał też najlepszy rower z przerzutkami o nazwie Huragan.
Wyścig składał się z pięciu etapów, po kilka kilometrów każdy, i odbywał się dookoła naszego miasta. Jeden z nich rozgrywał się na trasie: Syców-Pisarzowice-Syców.
Jeszcze przed startem zauważyłem, że nieopodal linii startu zatrzymał się czarny volkswagen, a jego pasażerowie pilnie nam się przyglądają.
Kilka minut po rozpoczęciu wyścigu, wraz z Józkiem  moim kolegą i pomocnikiem, usiedliśmy w rowie, wpatrując się uważnie w pożyczony od  naszego wuefisty stoper i omawiając szanse poszczególnych kolarzy. Nagle podszedł do nas człowiek z volkswagena i powiedział:
        Entschuldigen Sie mich, bitte, daβ ich Sie störe, aber… Wir überlegten, ob Sie eventuell einen Sportverein oder eine andere Organisation repräsentieren?
Język niemiecki był mi wówczas zupełnie nieznany. Na szczęście okazało się, że Józek, który pochodził z rodziny autochtonów potrafił się porozumieć w tym języku. Bez wahania więc odpowiedział:
– Nein, wir allein sind Organisatoren dieses Rennen.
Obcy przyjrzał się nam z zainteresowaniem.
        Es ist interessant. Kann man bei dem Rennen was gewinnen?
        Nein, es gibt keinen Preis – odpowiedział Józek.

 – In diesem Fall würden wir gerne erste drei Preise finanzieren – powiedział nieznajomy i otworzył portfel, z którego wyjął trzy banknoty: jeden o nominale dwudziestu i dwa dziesięciomarkowe. Czterdzieści marek zachodnioniemieckich było wówczas dla nas fortuną. Tyle mniej więcej wynosił miesięczny zarobek mojej matki.
– Podziękuj  i zapytaj skąd oni są – poprosiłem Józka.
– Woher kommen Sie, meine Herren? – zapytał Józek.
– Wir kommen aus Baden-Baden – odpowiedział nieznajomy. – Und ihr, Jungs? Woher kommt ihr?
– Wir kommen aus Sycow Sycow und wir können auf Ihr Scheißgeld verzichten – odpowiedział dumnie Józek.
Niemiec odwrócił się na pięcie i odszedł mamrocząc coś pod nosem.
Kiedy później zapytałem Józka dlaczego tak się zachował, odpowiedział rozbrajająco szczerze:

– Po prostu nie lubię Niemców.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz