Czy ktoś jest ciekawy, dalszych przygód Władysława Warneńczyka?
sobota, 29 kwietnia 2017
piątek, 28 kwietnia 2017
Doktor Jan Krzysztof Koperta znowu zaskakuje
Znany ze śmiałej teorii
dotyczącej udziału „łapaczy kul” w Bitwie pod Grunwaldem, doktor Jan Krzystof
Koperta, wykładowca mediewistyki na uniwersytecie w Kolbudach twierdzi, że
Władysław Warneńczyk nie zginął w bitwie pod Warną (1444 rok). Zapraszamy do
zapoznania się z wywiadem, który ze znanym naukowcem przeprowadziła Józefina
Karandziej.
J. K. – Panie doktorze,
zacznijmy od tego, że nie wszyscy historycy zgadzają się z Pana teorią
dotyczącą udziału tzw. łapaczy kul w Bitwie pod Grunwaldem. Wielu naukowców
twierdzi, że nie ma dostatecznych dowodów na udział tej formacji wojska w wyżej
wymienionej bitwie. Co chciałby Pan im odpowiedzieć?
Dr. J.K.K – Historia jest
dynamiczną dziedziną wiedzy i jako taka podlega ciągłym zmianom. Nowe odkrycia
powodują, że ciągle zmienia się optyka postrzegania przeszłości. Wydawało się,
że Roczniki, czyli Kroniki Sławnego Królestwa Polskiego Jana Długosza są dobrze
znane. Tymczasem użycie podczerwieni połączonej z teorią kwantową pozwoliło na
odczytanie tekstu, który najprawdopodobniej w wieku XIX został zamazany.
Chciałbym dodać, że stało się to wówczas kiedy Polska była pod zaborami i
zaborcom zależało na fałszowaniu naszej historii.
Moje odkrycie potwierdzają także
badania profesor Marii Anny Gubały - Dubiel z uniwersytetu w Gandawie, która
niedawno odnalazła rycinę przedstawiającą uzbrojenie polskich rycerzy
średniowiecznych. Można tam dostrzec rycerza trzymającego łapaczkę
kul. To ostatecznie powinno zamknąć dyskusję dotyczącą brania
udziału „łapaczy kul” w tej największej bitwie średniowiecza.
J. K. – Porozmawiajmy teraz o
królu Władysławie Warneńczyku. Wbrew temu, czego uczyliśmy się w szkole
twierdzi Pan, że nie zginął on w bitwie pod Warną. Czy mógłby Pan przybliżyć
naszym czytelnikom jego postać i powiedzieć, co według Pana się z nim stało?
W 1434, po śmierci Władysława II Jagiełły, królem został jego
najstarszy syn Władysław. Mimo poważnego oporu możnych, którzy ujawnili swoje
obiekcje w czasie zjazdu w Opatowie, biskup
krakowski Zbigniew Oleśnicki przeforsował jego kandydaturę i w dniu
Sześć lat później, Władysław został
wybrany przez sejm węgierski na króla Węgier,
liczących na pomoc Polski w obronie przed zagrażającym im bezpośrednio pochodem islamskiej Turcji.
Przygotowując się do wojny król
Władysław zaczął na wielką skalę zastawiać dobra królewskie i zadłużać się u
możnych. Po zgromadzeniu odpowiednich środków w październiku 1443 roku rozpoczął zbrojną wyprawę
przeciwko Turcji. Do pierwszego poważnego starcia doszło 3 listopada 1443 roku
pod Aleksinac,
gdzie Władysław odniósł zwycięstwo. 1 grudnia 1443 roku Władysław III zajął i
spalił Sofię. Po braku powodzenia w przełamaniu tureckich pozycji obronnych pod
Zlatnicą w dniu 15 grudnia, następnego dnia wojska chrześcijańskie rozpoczęły
odwrót w kierunku Melstnicy, gdzie 24 grudnia odniosły kolejne zwycięstwo nad
wrogiem. W dniu 2 stycznia Władysław III pokonał wojska tureckie w wąwozie
Kunowica. Kampania ta doprowadziła do podpisania 12 czerwca 1444 roku
10-letniego rozejmu w Segedynie, w
którym sułtan Murad II zobowiązał się do opuszczenia Serbii
oraz wydania Węgrom i Serbom 24 zamków naddunajskich.
Jednak za usilną namową legata
papieskiego Juliana Cesariniego (obiecał on pomoc floty burgundzkiej i
weneckiej, co okazało się obietnicą bez pokrycia) dwudziestoletni król 4 sierpnia zerwał rozejm. 10
listopada 1444 roku doszło do bitwy między oddziałami polsko-węgierskimi oraz
innymi wojskami koalicji antytureckiej pod dowództwem króla polskiego i węgierskiego Władysława III Warneńczyka i wojewody siedmiogrodzkiego Jana
Hunyadyego, a wojskami tureckimi pod
dowództwem sułtana Murada II.
Bitwa skończyła się klęską
armii sojuszniczej.
Według niektórych relacji, głowę
polskiego króla sułtan turecki przechowywał potem, jako
trofeum wojenne, w garnku z miodem przez wiele lat. Nigdy jednak nie
odnaleziono ciała monarchy ani też jego zbroi, dlatego szerzyły się opowieści o
jego cudownym ocaleniu. W
przeciwieństwie do mnie większość historyków odrzuca możliwość przeżycia
przez króla bitwy, powołując się na zapis Chodży Effendiego o przesłaniu sułtanowi
odciętej głowy królewskiej. Oto śmierć króla zgodnie z tą relacją:
janczar imieniem Kodża Chazer
dzielnym natarciem ranił mu konia, zwalił na ziemię wychowańca piekła, uciął
nikczemną głowę i, przynosząc ją padyszachowi, pochwały, względy i hojną nagrodę
osiągnął. Głowa nieszczęsnego króla posłaną została do Brussy, przedtem stolicy
państwa, aby na widok pospolitego ludu była tam wystawiona. Dla zachowania od
zepsucia w miodzie była zatopiona.
Po klęsce pod Warną Europa nie
chciała uwierzyć w śmierć Władysława. Wysłano między innymi wysłannika z
Wenecji, któremu w Stambule okazano zakonserwowaną głowę męską. I tutaj
ciekawostka: okazana głowa miała jasne kędziory, a król był ciemnowłosy.
wtorek, 25 kwietnia 2017
Dobry Doktor
Jak ważną rolę mają w moim życiu odegrać lekarze przekonałem się już
pierwszego dnia pobytu na tym świecie. Kiedy zmęczony czterogodzinnym porodem
wyjrzałem wreszcie na świat, przywitał mnie lekarz.
– Witaj mały przyjacielu – usłyszałem, po czym doktor uniósł mnie za nogi i
wymierzył siarczystego klapsa w pupę.
– Witaj w naszym świecie – dodał.
„A więc tak wygląda świat” – pomyślałem zaskoczony rozglądając się po
białej izbie porodowej i rozpłakałem się, nie wiem z bólu, czy w reakcji na to,
co zobaczyłem.
Swego przyszłego nauczyciela w
sztuce (lekarskiej) na równi z własnymi rodzicami szanował będę i dzielił będę
z nim życie, i wesprę go, gdy się znajdzie w potrzebie; jego potomków miał będę
za braci w linii męskiej i sztuki tej uczył ich będę, gdy zechcą się uczyć, bez
zapłaty i pisemnej umowy;
Z
Przysięgi Hipokratesa
Dziwne, ale wielu
lekarzy nie potrafi odpowiedzieć na pytanie: co to jest medycyna pastoralna? A
tymczasem jest ona ważną interdyscyplinarną dziedziną, która dotyczy nie tylko medycyny,
ale jako nauka pomocnicza jest częścią teologii praktycznej. Jest to zbiór przepisów i wskazówek medycznych, których
znajomość jest niezbędna duchownemu. Już w 1900 roku, we Lwowie opublikowany
został pierwszy podręcznik medycyny pastoralnej: Stary Duszpasterz. Medycyna
pasterska czyli wiadomości potrzebne kapłanom z zakresu higieny, fizjologii i
patologii napisany przez polskiego świętego: biskupa Józefa Sebastiana Pelczara.
Z tego samego miasta pochodził bohater moich wspomnień – doktor Józef Biały,
który wykładał medycynę pastoralną na Papieskim Fakultecie Teologicznym we
Wrocławiu. Tam też prowadził ambulatorium oraz kierował infirmerią seminaryjną.
Przez półtora roku miałem zaszczyt być jego asystentem i to jemu zawdzięczam
wiedzę medyczną, którą posiadam.
O doktorze Białym krążyło wiele plotek i legend. Jedna z nich mówiła, że
zanim został lekarzem był klerykiem Seminarium Duchownego we Lwowie i dopiero podczas
przyjmowania święceń subdiakonatu, leżąc
już na posadzce katedry lwowskiej i słuchając śpiewu Litanii do Wszystkich
Świętych, słysząc wezwanie: święty Łukaszu, módl się z nami, uświadomił sobie,
że jego powołaniem jest leczenie ciała a nie duszy. Wstał więc i wyszedł z
katedry. Jeszcze tego samego dnia poszedł na ulicę Łyczakowską, by zapisać się
na wydział lekarski Uniwersytetu im. Jana Kazimierza. O wiarygodności tej historii
może świadczyć fakt, że przemawiając publicznie Doktor często posługiwał się
drugą osobą liczby mnogiej: my księża.
To od Niego nauczyłem się takich maksym jak: Medice
cure te ipsum oraz Primum
non nocere, którymi kierowałem się całe swoje życie.
Jemu zawdzięczam szereg umiejętności medycznych: mierzenie ciśnienia z
użyciem stetoskopu, robienia zastrzyków podskórnych i domięśniowych i lewatywy
oraz przekonanie, że każde przeziębienie i grypę można wyleczyć przy pomocy aspiryny i dwóch
szklanek herbaty z refektarza, zaś poważniejszą chorobę, z temperaturą powyżej
39C można przegonić zastrzykiem domięśniowym witaminy C z glukozą. Nie
przypominam sobie, żeby Doktor Biały kiedykolwiek przepisał komuś antybiotyk.
Twierdził, że antybiotyki przynoszą tyle samo dobra, ile zła. Można by
powiedzieć, że był lekarzem starej daty, który wierzył w możliwości
immunologiczne organizmu. Kiedy dzisiaj czytam o nowych trendach w leczeniu,
które mają w przyszłości wyprzeć tradycyjne formy terapii (farmakoterapia,
radioterapia, chemioterapia i inne) myślę, że był On wizjonerem i jednym z
prekursorów immunoterapii.
Nigdy nie miałem okazji poznać rodziny doktora Białego, ale pamiętam jak
kilkakrotnie Doktor po zakończeniu swoich lekarskich obowiązków zostawał dłużej
w Seminarium. Od godziny dwudziestej drugiej obowiązywało nas silentium sacrum
(święte milczenie). Gaszone było światło i zamykana seminaryjna furta. Tymczasem
doktor Biały nie zważając na obowiązujący regulamin, opowiadał nam (swoim
asystentom) o różnych przypadkach, z którymi był się spotkał lub tłumaczył
artykuły z zagranicznych czasopism medycznych, był bowiem także poliglotą i
biegle władał językiem niemieckim, francuskim i angielskim, że o łacinie nie
wspomnę.
Myśląc o następnym dniu, o konieczności wstania o godzinie szóstej
trzydzieści, ostentacyjnie ziewając, próbowaliśmy dać mu do zrozumienia, że
czas już zakończyć te nasze „tajne komplety”. Zauważywszy to zwykle zadawał
pytanie jednemu z nas:
– Jak ksiądz myśli, czy moja żona już śpi?
I dopiero po otrzymaniu zapewnień, że: oczywiście i, że na pewno, bo przecież
minęła właśnie dwudziesta trzecia trzydzieści, stwierdzał:
– To ja już pójdę – i… zaczynał się
ubierać.
Do dzisiaj krąży wiele anegdot, których bohaterem jest doktor Biały.
Działo się to na jednym z wykładów z medycyny pastoralnej:
Porozmawiajmy o jednej z dróg świętego Tomasza z Akwinu, a mianowicie
drodze nazwanej przez niego: ex gubernatione rerum (z celowości rzeczy) – mówił
doktor Biały.
Zauważmy celowość w świecie. Pochwa ma siedemnaście centymetrów i członek w
zwodzie ma także siedemnaście centymetrów.
– Ciekawe – szepnął do mnie siedzący obok student. W ubiegłym roku mówił,
że dwadzieścia cztery.
Doktor Biały miał wpływ nie tylko na ukształtowanie mojej osobowości, ale
odcisnął ślad na wielu pokoleniach księży opuszczających mury Seminarium
Duchownego we Wrocławiu, jeśli nie wierzycie – zapytajcie ich, jeśli macie
odwagę.
niedziela, 23 kwietnia 2017
sobota, 22 kwietnia 2017
Ad mortem festinamus
(Jeremiady)
Przyglądam
się twarzy umierającego człowieka.
Widzę
pobladłe wargi,
które nie
wiedzieć czemu
szepczą
słowa przeprosin.
Zimny pot
spływający z czoła
łączy się ze
łzami w strumień sprzeciwu.
Na wpół
sparaliżowane mięśnie twarzy,
usiłujące
sprowokować uśmiech,
zmieniają
się w grymas bólu –
tak
wielkiego,
że można się
nim modlić.
Przyglądam
się twarzy umierającego człowieka.
Za jego
plecami świat
wyczekujący
na ostatni oddech,
ostatnie
drgnienie nerwu.
„Zanim
pójdziesz spać.
wyjmij klucz
z zamka,
żebym mógł otworzyć
drzwi
do pokoju, w
którym leży twoje ciało” –
przypomina.
Spoglądam w
lustro
na twarz
umierającego człowieka.
piątek, 21 kwietnia 2017
Pieśni Ofiarne Rabindranatha Tagore, w moim tłumaczeniu.
Pieśń 64
Na brzegu dzikiej rzeki, pomiędzy wysokimi trawami
zapytałem ją: „Dokąd zmierzasz, panno, ochraniając swoim
płaszczem zapaloną lampę? Mój dom jest ciemny i samotny, użycz mi swojego
światła!”
Na moment podniosła swoje ciemne oczy i spojrzała w
moją twarz ukrytą w mroku. „Przyszłam nad rzekę – powiedziała – aby spławić
moją lampę w chwili, gdy światło dnia powędruje na zachód”. Stałem samotnie
pomiędzy trawami i patrzyłem na lękliwie migoczący płomień jej lampy, która
dryfowała w czasie odpływu.
W ciszy zapadającej nocy zapytałem ją: „Panno, dokąd
idziesz ze swoją zapaloną lampą? Mój dom jest ciemny i samotny, użycz mi
swojego światła”. Podniosła swoje ciemne oczy, spojrzała w moją twarz i przez
moment stała zmieszana. „Przyszłam – powiedziała wreszcie – aby ofiarować swoją
lampę niebu”. Stałem i patrzyłem, jak jej lampa wypalała się bezużytecznie.
W bezksiężycowym mroku o północy zapytałem ją: „Panno,
dlaczego ukrywasz swoją lampę, przyciskając ją do serca? Mój dom jest ciemny i
samotny, użycz mi swego światła”. Zatrzymała się na chwilę, pomyślała i
spojrzała w moją twarz w ciemności. „Przyniosłam swoją lampę – powiedziała –
aby włączyć się w wielki festiwal lamp”. Stałem i obserwowałem jej malutką
lampę zagubioną wśród innych świateł.
środa, 19 kwietnia 2017
Pieśni Ofiarne. Rabindranath Tagore - w moim tłumaczeniu.
Pieśń 48
Szliśmy
drogą, nie bacząc na nic. Poranne morze ciszy zamieniło się w ptasi koncert.
Obok nas kwiaty radośnie obsypały pobocze drogi, a chmury skropione zostały
złotem.
Nie
śpiewaliśmy radosnych pieśni, nie bawiliśmy się; nie zachodziliśmy do wsi, by cokolwiek kupić; nie zamieniliśmy słowa ani
uśmiechu; nie przystawaliśmy w drodze. Szliśmy szybciej i szybciej.
Słońce
wspięło się na szczyt nieba, a gołębie gruchały w cieniu. Zwiędłe liście
wirowały w gorącym powietrzu. Pastuszek zasnął w cieniu drzewa bohdi i ja przystanąłem nad wodą, i
położyłem się na trawie.
Moi
towarzysze podróży lekceważąco patrzyli i śmiali się ze mnie; z podniesionymi
wysoko głowami spieszyli się, nie oglądając się za siebie, nie odpoczywając, i
wkrótce zniknęli w błękitnej mgle.
Przeszli
przez wiele łąk i wzgórz i minęli wiele dziwnych, dalekich krajów. Wszystko po
to, by oddać cześć Tobie, Gospodarzu niekończącej się drogi!
Kpina i
wyrzuty chciały zmusić mnie do wstania, ale zlekceważyłem je.
Poddałem się
bez walki głębokiemu rozważaniu szczęśliwego upokorzenia w cieniu przyćmionej
radości.
Pokładający
się, haftowany słońcem zielony mrok powoli wypełniał moje serce.
Zapomniałem,
po co wędrowałem, i bez oporu zanurzyłem swój umysł w labirynt cieni i pieśni.
Wreszcie,
kiedy ocknąłem się z drzemki i otworzyłem oczy, zobaczyłem Ciebie stojącego i
uśmiechającego się do mnie.
Dlaczego
zamartwiałem się, że droga do Ciebie jest długa i nużąca, a walka, aby Cię
odnaleźć, trudna?
poniedziałek, 17 kwietnia 2017
Niecodziennym odkryciem
może się pochwalić dr Jan Krzysztof Koperta, wykładowca mediewistyki na
uniwersytecie w Kolbudach.
Badając Roczniki, czyli
Kroniki Sławnego Królestwa Polskiego Jana Długosza, natknął się na nieznany
dotychczas fragment opisujący początek bitwy pod Grunwaldem. Pod opisem
znajdowała się rycina autorstwa Diebolda Schilinga przedstawiająca ten fragment
bitwy.
Zapraszamy do przeczytania
artykułu autorstwa wyżej wymienionego naukowca, w którym przybliża sensacyjne
odkrycie.
Bitwa pod Grunwaldem
Nazwa artyleria wywodzi się z włoskiej arte de tirare (sztuki strzelania), terminu ukutego przez matematyka i jednego z pierwszych teoretyków artylerii, Niccolo Tartaglię. Większość historyków wojskowości przyjmuje, że termin ten obejmuje również stosowane w starożytności i wczesnym średniowieczu onagery, trebusze czy balisty oraz znany od VII wieku − ogień grecki.
W XV wieku broń artyleryjska
była jeszcze mało znana, niemniej armia krzyżacka stawająca w 1410 roku do
bitwy z połączonymi siłami Polsko - Litewskimi była w posiadaniu armat. Ich
konstruktorem był sam Wielki Mistrz Ulrych von Jungingen. Ich skuteczność nie
była wielka, lot kamiennych kul można było dostrzec gołym okiem.
Wiedząc o tym król Władysław
powołał do życia specjalny oddział nazwany z łacińska: aucupibus lapides (łapacze kul). Składał się on z dwudziestu rosłych Żmudzinów (każdy mierzący ponad siedem
stóp (ponad 2 metry)i ważący więcej niż pięćset grzywien (100 kg). Odziani byli
w lekką skórzaną zbroję, a to do sprawnego poruszania się. Uzbrojeni byli w
łapaczki kul (długie drewniane tyczki zakończone koszykami z łańcucha).
Oddziałem tym dowodził Żmudzin Dauksza z Giełgudyszek.
A oto jak początek bitwy
opisuje piętnastowieczny historyk Jan Długosz:
Krzyżacy na próżno usiłowali
podwójnym wystrzałem z bombard porazić i zmieszać oddziały polskie, bowiem król
Władysław przewidziawszy taki obrót spraw, oddział żmudzkich aucupibus lapides wysłał
wprzódy, a ci kule owe wyłapali skacząc sprytnie w górę i łapkami żelazowymi ku
ziemi je ściągnęli. Wiele radości tym gawiedzi przysporzywszy, która to na
sześć wysokich dębów, powłaziła i obsiadła ich gałęzie - by oglądać z góry
pierwsze starcie oddziałów i los jednego i drugiego wojska.
Tak oto skończyło się pierwsze
w historii użycie w bitwie Pixis (armat odlanych z brązu i strzelających z kul
kamiennych).
Dr Jan
Krzysztof Koperta – Uniwersytet w
Kolbudach
(Kroniki
historyczne kwiecień 2017, vol. CCCXXIII)
sobota, 15 kwietnia 2017
Nie
umiem być srebrnym aniołem
Ni gorejącym krzakiem
Tyle Zmartwychwstań już przeszło
A serce mam byle jakie
Ni gorejącym krzakiem
Tyle Zmartwychwstań już przeszło
A serce mam byle jakie
Na Wielkanoc chciałbym życzyć, żebyśmy szukając odpowiedzi na
pytania:
Po co się urodziłem?
Po co żyję?
Dlaczego ucieka mi doczesne szczęście?
Dlaczego cierpię?
Dlaczego umieram? – stale przypominali sobie Jezusa zmartwychwstałego.
piątek, 14 kwietnia 2017
Wielki Piątek, wiec czas porozmawiać o śmierci.
Śmierć nie
przychodzi wraz ze starością, lecz z zapomnieniem, może właśnie dlatego piszę,
żeby ludziom przypomnieć, że wciąż tutaj jestem.
W jednym z
moich wierszy rabi Nahman przekonywał mnie, że powinienem być chidusz –
nieustannie młody. Być młodym, to umieć zakochiwać się wciąż na nowo, mimo
upływu lat. Ludzie są w błędzie, myśląc, że nie warto się zakochać na starość.
Nie wiedzą bowiem, że starzeją się właśnie dlatego, iż unikają miłości!
Wszyscy chcą
żyć na wierzchołku góry, zapominając, że prawdziwe szczęście kryje się w samym
sposobie wspinania się na górę.
Zawsze jest
jakieś jutro i życie daje nam możliwość zrobienia dobrego uczynku, ale jeśli
się mylę, i dzisiaj jest wszystkim, co mi pozostaje, chciałbym ci powiedzieć
jak bardzo cię kocham i że nigdy cię nie zapomnę.
Jutro nie jest
zagwarantowane nikomu, ani młodemu, ani staremu. Być może, to dzisiaj patrzysz
po raz ostatni na tych, których kochasz. Dlatego nie zwlekaj, uczyń to dzisiaj,
bo jeśli się okaże, że nie doczekasz jutra, będziesz żałował dnia, w którym
zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt zajęty,
by przekazać im ostatnie życzenie.
Bądź zawsze
blisko tych, których kochasz, mów im głośno, jak bardzo ich potrzebujesz, jak
ich kochasz i bądź dla nich dobry, miej czas, aby im powiedzieć "jak mi
przykro", "przepraszam", "proszę", dziękuję" i
wszystkie inne słowa miłości, jakie tylko znasz. Nikt cię nie będzie pamiętał
za twoje myśli sekretne. Proś więc Pana o siłę i mądrość, abyś mógł je wyrazić.
Okaż swym przyjaciołom i bliskim, jak bardzo są ci potrzebni. Prześlij te słowa
komu zechcesz. Jeśli nie zrobisz tego dzisiaj, jutro będzie takie samo jak
wczoraj. I jeśli tego nie zrobisz, nigdy nic się nie stanie. Teraz jest czas.
Pozdrawiam i życzę szczęścia!
środa, 12 kwietnia 2017
Dzisiaj Judaszki.
Wielka Środa to dzień, w którym chrześcijanie wspominają sprzedanie Jezusa Chrystusa przez Judasza za 30 srebrników.
W tradycji ludowej obchodzono tak zwane Judaszki . Zwyczaj ten miał przypominać o zdradzie Judasza.
Judaszki polegały na niszczeniu, wieszaniu i paleniu Judasza. Kilkanaście wybranych osób robiło ze szmat, (najczęściej workowego płótna), kukłę wypchaną słomą, która miała symbolizować Judasza. Następnie ją sądzono, biczowano, a na końcu palono. W okolicach Gorlic Judaszki to zwyczajowe sprzątanie obejścia. Tego dnia chłopi grabili śmieci oraz uprzątali gospodarstwo po zimie. Judaszki to również nazwa wieczornego ogniska.
Wielka Środa to dzień, w którym chrześcijanie wspominają sprzedanie Jezusa Chrystusa przez Judasza za 30 srebrników.
W tradycji ludowej obchodzono tak zwane Judaszki . Zwyczaj ten miał przypominać o zdradzie Judasza.
Judaszki polegały na niszczeniu, wieszaniu i paleniu Judasza. Kilkanaście wybranych osób robiło ze szmat, (najczęściej workowego płótna), kukłę wypchaną słomą, która miała symbolizować Judasza. Następnie ją sądzono, biczowano, a na końcu palono. W okolicach Gorlic Judaszki to zwyczajowe sprzątanie obejścia. Tego dnia chłopi grabili śmieci oraz uprzątali gospodarstwo po zimie. Judaszki to również nazwa wieczornego ogniska.
czwartek, 6 kwietnia 2017
Ojciec January (Splątanie czasu. Harmonia. 2016)
W mieście,
którego nazwiska nie powiem,
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda;
Było trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda;
Było trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
Ignacy Krasicki (Monachomachia)
Wiadomość o przeniesieniu na inną placówkę zastała
mnie na plebani podczas obiadu odpustowego ku czci Judy Tadeusza – świętego od
spraw beznadziejnych.
Listonosz, podając mi list, dziwnie się uśmiechał i
raz po raz puszczał oko do stojącego nieopodal prałata, który zajadał się
szarlotką z bitą śmietaną – specjalnością pani Heleny, gospodyni parafialnej,
nazywanej powszechnie przez parafian i księży „szefową”.
Treść pisma była następująca: „Z dniem 14 czerwca
przenosimy Waszą Wielebność do ośrodka Ojca Januarego. W ramach przenosin wolno
Waszej Wielebności zabrać ze sobą jeden ręcznik kąpielowy”. Pod tekstem
widniały dwie pieczęcie kurialne, w tym jedna okrągła, przedstawiająca głowę
świętego Jana Chrzciciela na tacy oraz podpis kanclerza.
– Ten ośrodek przeznaczony jest dla dzieci i młodzieży
z biednych rodzin kaszubskich i ulokowany jest tuż przy przystani nad jeziorem
Wdzydze, kilka kilometrów stąd – odezwał się prałat, nie przerywając jedzenia i
wskazując widelcem w kierunku północnym, gdzie, jak sądziłem, miałem odnaleźć
wspomniany obiekt.
Po kilku minutach jazdy zobaczyłem budynki dawnego
ośrodka FWP, teraz wyremontowanego i przekazanego Kościołowi na cele
charytatywne. Nad wejściem do obiektu widniał wymalowany czerwoną, odblaskową
farbą napis: „Ośrodek Ojca Januarego”.
– Tu będziesz
spał – powiedział ubrany w biały habit brat zakonny i wskazał składane łóżko
ustawione w kącie dużej jadalni.
– A co z moimi książkami, komputerem, rzeczami
osobistymi…? – zapytałem.
– Możesz mieć tylko ręcznik, nie poinformowano cię? –
odpowiedział brat. Po czym odwrócił się przez lewe ramię i, unosząc habit,
pobiegł na pomost, z którego, wbrew zakazowi, młodzi Kaszubi skakali na główkę
do jeziora.
– I co ty na to? – zapytałem stojącego obok mnie biskupa
Zdzisława. – Przecież tutaj nie ma nawet łazienki i toalety – dodałem.
– Takie rzeczy należy załatwiać od ręki – odpowiedział
biskup, po czym zaczął rozpinać fioletową
sutannę. – Zawołajcie mi tutaj ojca
Januarego – odezwał się, pozbywszy się szaty.
W chwili, gdy do jadalni wszedł przywoływany duchowny,
biskup rzucił się na niego, dusząc go i okładając pięściami.
– I tak nie zmienię swojej decyzji – wycharczał
duszony zakonnik. – Czy nie rozumiesz, że tylko ty jeden jesteś w stanie
upilnować chłopców, kiedy jerudny,
notarelny satelta stanie w pełni – dodał, nie wiadomo dlaczego po
kaszubsku.
środa, 5 kwietnia 2017
Pieśni ofiarne Rabindranatha Tagore.
Pieśń 88 ( w moim tłumaczeniu )
Pieśń 88 ( w moim tłumaczeniu )
Śmierć,
Twoja wysłanniczka, stoi u moich drzwi. Przebyła nieznane morze i przyniosła mi
Twoje przesłanie.
W środku
ciemnej nocy, z sercem pełnym lęku,
wezmę lampę, otworzę bramę i powitam ją. To przecież Twój posłaniec stoi
u moich drzwi.
Ze złożonymi
rękami i łzami powitam go. Oddam mu cześć, składając u jego stóp skarb mego
serca.
niedziela, 2 kwietnia 2017
Kolejna pieśń Rabindranatha Tagore w moim tłumaczeniu.
67
Ty jesteś
niebem i Ty jesteś gniazdem.
O Ty,
Piękny, oto w gnieździe jest Twoja miłość, która nasyca duszę kolorami,
dźwiękami i zapachami.
Oto
nadchodzi poranek, niosąc w swojej prawej ręce złoty kosz, a w nim wieniec
piękna, aby w ciszy udekorować ziemię.
A oto, ponad opuszczonymi przez stada ptaków łąkami,
niewytyczonymi ścieżkami idzie wieczór, niosąc złoty dzban wytrawnego pokoju z
zachodniego oceanu wypoczynku.
Ale tam,
gdzie rozciąga się nieskończone niebo, aby dusza mogła swobodnie latać, króluje
najczystsza światłość. Nie ma tam dnia i nocy, kształtów ani kolorów, i nigdy, przenigdy,
nie słychać żadnych słów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)