Ojciec January (Splątanie czasu. Harmonia. 2016)
W mieście,
którego nazwiska nie powiem,
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda;
Było trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda;
Było trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
Ignacy Krasicki (Monachomachia)
Wiadomość o przeniesieniu na inną placówkę zastała
mnie na plebani podczas obiadu odpustowego ku czci Judy Tadeusza – świętego od
spraw beznadziejnych.
Listonosz, podając mi list, dziwnie się uśmiechał i
raz po raz puszczał oko do stojącego nieopodal prałata, który zajadał się
szarlotką z bitą śmietaną – specjalnością pani Heleny, gospodyni parafialnej,
nazywanej powszechnie przez parafian i księży „szefową”.
Treść pisma była następująca: „Z dniem 14 czerwca
przenosimy Waszą Wielebność do ośrodka Ojca Januarego. W ramach przenosin wolno
Waszej Wielebności zabrać ze sobą jeden ręcznik kąpielowy”. Pod tekstem
widniały dwie pieczęcie kurialne, w tym jedna okrągła, przedstawiająca głowę
świętego Jana Chrzciciela na tacy oraz podpis kanclerza.
– Ten ośrodek przeznaczony jest dla dzieci i młodzieży
z biednych rodzin kaszubskich i ulokowany jest tuż przy przystani nad jeziorem
Wdzydze, kilka kilometrów stąd – odezwał się prałat, nie przerywając jedzenia i
wskazując widelcem w kierunku północnym, gdzie, jak sądziłem, miałem odnaleźć
wspomniany obiekt.
Po kilku minutach jazdy zobaczyłem budynki dawnego
ośrodka FWP, teraz wyremontowanego i przekazanego Kościołowi na cele
charytatywne. Nad wejściem do obiektu widniał wymalowany czerwoną, odblaskową
farbą napis: „Ośrodek Ojca Januarego”.
– Tu będziesz
spał – powiedział ubrany w biały habit brat zakonny i wskazał składane łóżko
ustawione w kącie dużej jadalni.
– A co z moimi książkami, komputerem, rzeczami
osobistymi…? – zapytałem.
– Możesz mieć tylko ręcznik, nie poinformowano cię? –
odpowiedział brat. Po czym odwrócił się przez lewe ramię i, unosząc habit,
pobiegł na pomost, z którego, wbrew zakazowi, młodzi Kaszubi skakali na główkę
do jeziora.
– I co ty na to? – zapytałem stojącego obok mnie biskupa
Zdzisława. – Przecież tutaj nie ma nawet łazienki i toalety – dodałem.
– Takie rzeczy należy załatwiać od ręki – odpowiedział
biskup, po czym zaczął rozpinać fioletową
sutannę. – Zawołajcie mi tutaj ojca
Januarego – odezwał się, pozbywszy się szaty.
W chwili, gdy do jadalni wszedł przywoływany duchowny,
biskup rzucił się na niego, dusząc go i okładając pięściami.
– I tak nie zmienię swojej decyzji – wycharczał
duszony zakonnik. – Czy nie rozumiesz, że tylko ty jeden jesteś w stanie
upilnować chłopców, kiedy jerudny,
notarelny satelta stanie w pełni – dodał, nie wiadomo dlaczego po
kaszubsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz