czwartek, 6 kwietnia 2017

Ojciec January (Splątanie czasu. Harmonia. 2016)
W mieście, którego nazwiska nie powiem,
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda;
Było trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
                                             Ignacy Krasicki (Monachomachia)

Wiadomość o przeniesieniu na inną placówkę zastała mnie na plebani podczas obiadu odpustowego ku czci Judy Tadeusza – świętego od spraw beznadziejnych.
Listonosz, podając mi list, dziwnie się uśmiechał i raz po raz puszczał oko do stojącego nieopodal prałata, który zajadał się szarlotką z bitą śmietaną – specjalnością pani Heleny, gospodyni parafialnej, nazywanej powszechnie przez parafian i księży „szefową”.
Treść pisma była następująca: „Z dniem 14 czerwca przenosimy Waszą Wielebność do ośrodka Ojca Januarego. W ramach przenosin wolno Waszej Wielebności zabrać ze sobą jeden ręcznik kąpielowy”. Pod tekstem widniały dwie pieczęcie kurialne, w tym jedna okrągła, przedstawiająca głowę świętego Jana Chrzciciela na tacy oraz podpis kanclerza.
– Ten ośrodek przeznaczony jest dla dzieci i młodzieży z biednych rodzin kaszubskich i ulokowany jest tuż przy przystani nad jeziorem Wdzydze, kilka kilometrów stąd – odezwał się prałat, nie przerywając jedzenia i wskazując widelcem w kierunku północnym, gdzie, jak sądziłem, miałem odnaleźć wspomniany obiekt.
Po kilku minutach jazdy zobaczyłem budynki dawnego ośrodka FWP, teraz wyremontowanego i przekazanego Kościołowi na cele charytatywne. Nad wejściem do obiektu widniał wymalowany czerwoną, odblaskową farbą napis: „Ośrodek Ojca Januarego”.
–  Tu będziesz spał – powiedział ubrany w biały habit brat zakonny i wskazał składane łóżko ustawione w kącie dużej jadalni.
– A co z moimi książkami, komputerem, rzeczami osobistymi…? – zapytałem.
– Możesz mieć tylko ręcznik, nie poinformowano cię? – odpowiedział brat. Po czym odwrócił się przez lewe ramię i, unosząc habit, pobiegł na pomost, z którego, wbrew zakazowi, młodzi Kaszubi skakali na główkę do jeziora.
– I co ty na to? – zapytałem stojącego obok mnie biskupa Zdzisława. – Przecież tutaj nie ma nawet łazienki i toalety – dodałem.
– Takie rzeczy należy załatwiać od ręki – odpowiedział biskup, po czym zaczął rozpinać fioletową sutannę. –  Zawołajcie mi tutaj ojca Januarego – odezwał się, pozbywszy się szaty.
W chwili, gdy do jadalni wszedł przywoływany duchowny, biskup rzucił się na niego, dusząc go i okładając pięściami.
– I tak nie zmienię swojej decyzji – wycharczał duszony zakonnik. – Czy nie rozumiesz, że tylko ty jeden jesteś w stanie upilnować chłopców, kiedy jerudny, notarelny satelta stanie w pełni – dodał, nie wiadomo dlaczego po kaszubsku.        



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz