O pewnym króliku,
który chciał zostać rabinem
Jack Rabbit, pochodzący w linii prostej
od samego Lepusa Californicusa, siedział nieruchomo przy wejściu do swojej
norki, którą jeszcze w ubiegłym roku wykopał był u podnóża Mount Diablo i
wpatrywał się w szczyt góry, starając się powstrzymać od mrugania. Od kiedy
nauczono go w chederze na pamięć dziesiątego wersetu z dziesiątego rozdziału
Księgi Przysłów, nie mógł przestać myśleć, że gdyby udało mu się powstrzymać od
mrugania przez dwie godziny byłby też w stanie przekonać swojego mełameda,
aby oddelegował go na dalsze studia do jesziwy lub przynajmniej zgodził się na
indywidualne studiowanie w bejt ha midraszu, a wówczas tylko krok
dzieliłby go od zrealizowania największego marzenia swojego życia: zostać rabinem.
I pewnie tak by się stało, gdyby nie jego daleka
kuzynka Lola Bella Buny, która akurat tamtego dnia przebiegała pod Mount Diablo
z szybkością 60 km na godzinę. Zobaczywszy Jacka i domyśliwszy się tego, co
chce zrobić przystanęła na chwilę, zatrzepotała długimi, króliczymi rzęsami,
poruszała nosem, tak, jak króliczki są w zwyczaju robić i powiedziała swoim
aksamitnym głosem: Lepsza jest mała porcja jarzyn, a z nią
miłość, niż tłusty wół, a wraz z nim nienawiść. Tutaj zamilkła,
spojrzała na Jacka swoimi wielkimi oczami i dodała: W
usta całuje, kto daję jasną odpowiedź.
Jack spojrzał na nią, postawił słuchy,
mrugnął trzy razy i pomyślał: Lepiej spotkać niedźwiedzicę, której zabrano
młode niż głupca z jego głupotą i
powiedział jedno tylko słowo: TAK.
I nie ma się czemu dziwić, w powietrzu
unosił się już bowiem zapach wiosny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz