Jeśli tak, to posłuchajcie:
Eulogia,
czyli jeż szantażysta
Mimo
że żadna z Ewangelii tego nie potwierdza, według tradycji chrześcijańskiej przy
narodzeniu Jezusa w stajni betlejemskiej obecne były zwierzęta: osioł, wół i
owce. Może właśnie dlatego po wieczerzy wigilijnej gospodarz zanosi do obory
kolorowy opłatek, aby się nim podzielić z bydłem i w ten sposób je wyróżnić.
Są
też tacy, którzy utrzymują, że w tę noc zwierzęta mówią ludzkim głosem. Osioł,
wół, owca – to rozumiem, ale jeż?
A
właśnie to zwierzę spotkałem w zatłoczonym pociągu relacji Wrocław-Kępno,
którym w ostatnią wigilię jechałem do rodzinnego domu, aby uczestniczyć w
tradycyjnej wieczerzy.
Jeż siedział
po drugiej stronie przedziału i wpatrywał się we mnie swoimi malutkimi,
czarnymi oczkami, raz po raz wydając z siebie złowrogie pomruki. W pewnej
chwili odsłonił swoje krótkie, białe, ostre zęby, dając do zrozumienia, że jest
gotowy ich użyć, jeśli zaistnieje taka potrzeba.
Aby
go nie prowokować, starałem się nie patrzeć w jego kierunku, co nie było łatwe,
bo jak wspominałem: zajmował miejsce vis-à-vis mojego i, chcąc nie chcąc, mój wzrok raz po
raz spoczywał na jego kolczastym futrze, blisko osadzonych oczach i czarnym,
przypominającym guzik nosie.
Tuż
przed stacją, na której miałem wysiąść, jeż pochylił się w moim kierunku i szepnął
protekcjonalnie:
–
Chyba musimy porozmawiać. Odprowadzę pana do domu. – I nie czekając na odpowiedź,
zaczął wdrapywać się do mojej torby podróżnej.
– To
chyba jakieś nieporozumienie. Ja pana nie znam. Poza tym spieszę się na wigilię
– próbowałem się bronić.
–
Wystarczy, że ja pana znam – odpowiedział, moszcząc sobie gniazdo na moim nowo
zakupionym swetrze z niebieskiego kaszmiru.
„No
trudno” – pomyślałem – „skoro «musimy»?... Poza tym, to przecież wigilia, więc nie
wypada wyrzucać przygodnego gościa, nawet jeśli jest nim gadający jeż”.
Po
wyjściu z dworca udałem się w kierunku postoju taksówek.
– To
nie będzie konieczne – usłyszałem głos dobywający się z mojej torby. – Lepiej
przejdźmy się. Tak mało ostatnio bywam na świeżym powietrzu.
Kiedy
weszliśmy na alejkę prowadzącą do miasta, jeż zaczął:
–
Sprawa jest prosta. Albo odda mi pan wstęgę Möbiusa i zniknę z pana życia, albo
będę musiał zmienić rezerwację kwatery cmentarnej na drugą stronę ulicy
Kaliskiej, na którą słońce zagląda bardzo rzadko. A przecież chodzi o
wieczność…
–
Ale ja nie mam żadnej wstęgi Möbiusa – zacząłem się tłumaczyć. – Nigdy jej nie miałem,
nie widziałem i nawet nie wiem, co to takiego.
Jeż
chwilę milczał, jakby zastanawiając się nad czymś głęboko, po czym powiedział:
– A,
prawda. To przecież dopiero dzisiaj dostanie ją pan w prezencie. Zapomniałem,
że was, ludzi, wciąż obowiązują prawa czasu. Wobec tego proszę wypuścić mnie
tutaj, koło tego kasztanowca. Życzę miłej wigilii. Spotkamy się ponownie po
nowym roku, ale proszę przynieść ze sobą
wstęgę Möbiusa. Mam też
nadzieję, że nie zapomni pan eulogii z waszego wigilijnego stołu. Bardzo lubię
kolorowe opłatki – powiedział, zagrzebując się w kopcu kasztanowych liści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz