wtorek, 3 stycznia 2017

Czy jesteście ciekawi, co przydarzyło mi się w wigilijny wieczór?
Jeśli tak, to posłuchajcie:

Eulogia, czyli jeż szantażysta

Mimo że żadna z Ewangelii tego nie potwierdza, według tradycji chrześcijańskiej przy narodzeniu Jezusa w stajni betlejemskiej obecne były zwierzęta: osioł, wół i owce. Może właśnie dlatego po wieczerzy wigilijnej gospodarz zanosi do obory kolorowy opłatek, aby się nim podzielić z bydłem i w ten sposób je wyróżnić.
Są też tacy, którzy utrzymują, że w tę noc zwierzęta mówią ludzkim głosem. Osioł, wół, owca – to rozumiem, ale jeż?
A właśnie to zwierzę spotkałem w zatłoczonym pociągu relacji Wrocław-Kępno, którym w ostatnią wigilię jechałem do rodzinnego domu, aby uczestniczyć w tradycyjnej wieczerzy.
Jeż siedział po drugiej stronie przedziału i wpatrywał się we mnie swoimi malutkimi, czarnymi oczkami, raz po raz wydając z siebie złowrogie pomruki. W pewnej chwili odsłonił swoje krótkie, białe, ostre zęby, dając do zrozumienia, że jest gotowy ich użyć, jeśli zaistnieje taka potrzeba.
Aby go nie prowokować, starałem się nie patrzeć w jego kierunku, co nie było łatwe, bo jak wspominałem: zajmował miejsce vis-à-vis mojego i, chcąc nie chcąc, mój wzrok raz po raz spoczywał na jego kolczastym futrze, blisko osadzonych oczach i czarnym, przypominającym guzik nosie.
Tuż przed stacją, na której miałem wysiąść, jeż pochylił się w moim kierunku i szepnął protekcjonalnie:
– Chyba musimy porozmawiać. Odprowadzę pana do domu. – I nie czekając na odpowiedź, zaczął wdrapywać się do mojej torby podróżnej.
– To chyba jakieś nieporozumienie. Ja pana nie znam. Poza tym spieszę się na wigilię – próbowałem się bronić.
– Wystarczy, że ja pana znam – odpowiedział, moszcząc sobie gniazdo na moim nowo zakupionym swetrze z niebieskiego kaszmiru.
„No trudno” – pomyślałem – „skoro «musimy»?... Poza tym, to przecież wigilia, więc nie wypada wyrzucać przygodnego gościa, nawet jeśli jest nim gadający jeż”.
Po wyjściu z dworca udałem się w kierunku postoju taksówek.
– To nie będzie konieczne – usłyszałem głos dobywający się z mojej torby. – Lepiej przejdźmy się. Tak mało ostatnio bywam na świeżym powietrzu.
Kiedy weszliśmy na alejkę prowadzącą do miasta, jeż zaczął:
– Sprawa jest prosta. Albo odda mi pan wstęgę Möbiusa i zniknę z pana życia, albo będę musiał zmienić rezerwację kwatery cmentarnej na drugą stronę ulicy Kaliskiej, na którą słońce zagląda bardzo rzadko. A przecież chodzi o wieczność…
– Ale ja nie mam żadnej wstęgi Möbiusa – zacząłem się tłumaczyć. – Nigdy jej nie miałem, nie widziałem i nawet nie wiem, co to takiego.
Jeż chwilę milczał, jakby zastanawiając się nad czymś głęboko, po czym powiedział:

– A, prawda. To przecież dopiero dzisiaj dostanie ją pan w prezencie. Zapomniałem, że was, ludzi, wciąż obowiązują prawa czasu. Wobec tego proszę wypuścić mnie tutaj, koło tego kasztanowca. Życzę miłej wigilii. Spotkamy się ponownie po nowym roku, ale  proszę przynieść ze sobą wstęgę Möbiusa. Mam też nadzieję, że nie zapomni pan eulogii z waszego wigilijnego stołu. Bardzo lubię kolorowe opłatki – powiedział, zagrzebując się w kopcu kasztanowych liści.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz