wtorek, 31 stycznia 2017


Dzwony (ciąg dalszy)

Pracownia krawiecka Józka K. znajdowała się w jego mieszkaniu, nieopodal Baru Dolnośląskiego. Józek z uznaniem przyjrzał się przyniesionemu materiałowi.
– Od razu widać, że zagraniczny – stwierdził profesjonalnie. Obrzucił nas wzrokiem i stwierdził: – Starczy na dwie pary. – Po czym zaczął nas „obmierzać”.
– Będzie was to kosztowało w sumie osiemdziesiąt złotych, po czterdzieści od łebka. Musicie mi dać czterdzieści złotych jako zadatek na nici. Spodnie będą gotowe za dwa dni – zakończył.
– Dobra, zgadzamy się, pod jednym warunkiem – odezwał się Koba. – Czy mógłbyś nam pokazać swoją protezę? Bo wiesz, mamy takie zadanie domowe: narysować protezę nogi – zakończył niezwykle poważnie i sięgnął do chlebaka, z którego wyjął butelkę piwa z zamknięciem pałąkowym i napisem: Piwo Jasne.
Widząc to, Józek zaczął nerwowo odpinać skórzane paski, którymi przymocowana była drewniana proteza.
–  A teraz cię zostawiamy i mamy nadzieję, że spodnie będą gotowe wieczorem – powiedział Koba, chowając protezę do chlebaka. 
– Po piątej wpadniemy do ciebie z kolejnym piwem, więc się staraj – zakończył, otwierając drzwi.
– Tak nie wolno! Ja muszę wyjść z domu! – krzyknął wystraszony Józek.
– Czego potrzebujesz? Możemy to za ciebie załatwić – odpowiedział Koba i nie czekając na odpowiedź pociągnął mnie za sobą w stronę drzwi wejściowych.
– Chyba lekko przesadziłeś – powiedziałem z wyrzutem, kiedy wyszliśmy z mieszkania Józka.
– Przestań! – uciął Koba. – To jedyny sposób, żeby zmusić go do uszycia nam tych spodni. Gdybyśmy dzisiaj zostawili mu zadatek, przepiłby go z kolegami, a gdyby im zabrakło „szmalu”, sprzedałby i nasz materiał. Dwa razy już tak ze mną zrobił.
Kiedy o siedemnastej odwiedziliśmy mistrza krawieckiego, spodnie były prawie gotowe. Po przymierzeniu ich, naniesieniu poprawek i wypiciu piwa, które przynieśliśmy ze sobą, Józek powiedział:
– Jeszcze tylko wszyję zamki, obrębię nogawki i gotowe. Przyjdźcie przed siódmą.
Kilka minut przed siódmą weszliśmy do mieszkania krawca.
– Wszystko gotowe – usłyszeliśmy jeszcze w przedpokoju.
Na stole w pokoju leżały dwie pary jeansowych dzwonów.
– Jesteście mi winni osiemdziesiąt złotych i jedno piwo – odezwał się krawiec.
– A czy możemy najpierw przymierzyć? – zapytałem.
– Nasz klient, nasz pan – odparł Józek, uśmiechając się.
Spodnie były prawdziwym dziełem sztuki.
– Świetna robota! – powiedziałem z zachwytem. – To najlepsze spodnie, jakie kiedykolwiek miałem – dodałem, wyjmując portfel.
– A to twoja proteza – powiedział Koba, odpinając chlebak, z którego wystawała drewniana noga ze skórzanymi paskami.

– A może dacie się zaprosić do Baru Dolnośląskiego? Doniesiono mi, że dzisiaj serwują flaki wołowe – zaproponował Józek, dopinając protezę. – A jeśli nie będzie flaków, postawię wam po piwie i przedstawię Wilczycy – zasłużyliście na to, chłopcy.

1 komentarz:

  1. Bardzo dobre opowiadanie i zarazem obraz epoki! Fantazja głównych bohaterów także godna pozazdroszczenia! Podoba mi się mieszanka czasów, którą wyczuwam "pod skórą" tej historii - zdaje się, że autor sam na chwilę wrócił do opisywanych lat, zapraszając nas równocześnie w podróż do szczęśliwego świata młodości.

    OdpowiedzUsuń