Dzwony (ciąg dalszy)
Pracownia
krawiecka Józka K. znajdowała się w jego mieszkaniu, nieopodal Baru
Dolnośląskiego. Józek z uznaniem przyjrzał się przyniesionemu materiałowi.
– Od razu widać,
że zagraniczny – stwierdził profesjonalnie. Obrzucił nas wzrokiem i stwierdził:
– Starczy na dwie pary. – Po czym zaczął nas „obmierzać”.
– Będzie was to
kosztowało w sumie osiemdziesiąt złotych, po czterdzieści od łebka. Musicie mi
dać czterdzieści złotych jako zadatek na nici. Spodnie będą gotowe za dwa dni –
zakończył.
– Dobra, zgadzamy
się, pod jednym warunkiem – odezwał się Koba. – Czy mógłbyś nam pokazać swoją protezę?
Bo wiesz, mamy takie zadanie domowe: narysować protezę nogi – zakończył
niezwykle poważnie i sięgnął do chlebaka, z którego wyjął butelkę piwa z
zamknięciem pałąkowym i napisem: Piwo Jasne.
Widząc to, Józek
zaczął nerwowo odpinać skórzane paski, którymi przymocowana była drewniana proteza.
– A teraz cię zostawiamy i mamy nadzieję, że
spodnie będą gotowe wieczorem – powiedział Koba, chowając protezę do chlebaka.
– Po piątej
wpadniemy do ciebie z kolejnym piwem, więc się staraj – zakończył, otwierając
drzwi.
– Tak nie wolno!
Ja muszę wyjść z domu! – krzyknął wystraszony Józek.
– Czego
potrzebujesz? Możemy to za ciebie załatwić – odpowiedział Koba i nie czekając
na odpowiedź pociągnął mnie za sobą w stronę drzwi wejściowych.
– Chyba lekko
przesadziłeś – powiedziałem z wyrzutem, kiedy wyszliśmy z mieszkania Józka.
– Przestań! –
uciął Koba. – To jedyny sposób, żeby zmusić go do uszycia nam tych spodni.
Gdybyśmy dzisiaj zostawili mu zadatek, przepiłby go z kolegami, a gdyby im
zabrakło „szmalu”, sprzedałby i nasz materiał. Dwa razy już tak ze mną zrobił.
Kiedy o siedemnastej
odwiedziliśmy mistrza krawieckiego, spodnie były prawie gotowe. Po
przymierzeniu ich, naniesieniu poprawek i wypiciu piwa, które przynieśliśmy ze
sobą, Józek powiedział:
– Jeszcze tylko
wszyję zamki, obrębię nogawki i gotowe. Przyjdźcie przed siódmą.
Kilka minut przed
siódmą weszliśmy do mieszkania krawca.
– Wszystko gotowe
– usłyszeliśmy jeszcze w przedpokoju.
Na stole w pokoju
leżały dwie pary jeansowych dzwonów.
– Jesteście mi
winni osiemdziesiąt złotych i jedno piwo – odezwał się krawiec.
– A czy możemy
najpierw przymierzyć? – zapytałem.
– Nasz klient,
nasz pan – odparł Józek, uśmiechając się.
Spodnie były prawdziwym
dziełem sztuki.
– Świetna robota!
– powiedziałem z zachwytem. – To najlepsze spodnie, jakie kiedykolwiek miałem –
dodałem, wyjmując portfel.
– A to twoja
proteza – powiedział Koba, odpinając chlebak, z którego wystawała drewniana
noga ze skórzanymi paskami.
– A może dacie
się zaprosić do Baru Dolnośląskiego? Doniesiono mi, że dzisiaj serwują flaki
wołowe – zaproponował Józek, dopinając protezę. – A jeśli nie będzie flaków, postawię
wam po piwie i przedstawię Wilczycy – zasłużyliście na to, chłopcy.
Bardzo dobre opowiadanie i zarazem obraz epoki! Fantazja głównych bohaterów także godna pozazdroszczenia! Podoba mi się mieszanka czasów, którą wyczuwam "pod skórą" tej historii - zdaje się, że autor sam na chwilę wrócił do opisywanych lat, zapraszając nas równocześnie w podróż do szczęśliwego świata młodości.
OdpowiedzUsuń