Dzisiaj będziemy mogli oglądać Super księżyc.
Z tej okazji zapraszam pod Mount Diablo, gdzie z tej okazji zebrali się członkowie
Pierwszego
Kościoła Baptystów z Lafayette, w Kalifornii.
(Splątanie czasu. Tęczowy fluoryt.)
Nie ujechałem kilku mil, gdy dookoła zrobiło się
ciemno, zupełnie jakby ktoś nagle zaciągnął gęstą zasłonę. Szybko zjechałem z
autostrady na Pleasant Hill Road i zatrzymałem się. Po lewej stronie, w oddali
dostrzegłem kontury Mount Diablo, zza którego powoli zaczął się wynurzać
księżyc. Początkowo wyglądał jak mały napięty łuk, ale z minuty na
minutę zmieniał kształt: najpierw na pomarańczowo-srebrny hełm, a potem na
piłkę plażową, która szybko rosła, aby wkrótce przeobrazić się w ogromny,
rozświetlony balon. Był tak wielki, że gołym okiem dostrzegłem na nim Kratery
Tycho i Kopernika, Morza Deszczów i Oparów, a także Ocean Burz.
Niespodziewanie obok mnie zaczęli gromadzić
się ludzie. Nagle przed tłum wyszedł ubrany w fioletową togę i złotą stułę
mężczyzna i stanął na przydrożnym kamieniu.
– Nazywam się rewerend Clark i jestem pastorem
Pierwszego Kościoła Baptystów w Lafayette. Alleluja! – dodał.
– Alleluja! –
odpowiedział zebrany tłum. – Praised be
the Lord!
– Oto jest dzień, na który wszyscy czekaliśmy. Ten
dzień zapowiadało Pismo i prorocy – kontynuował kaznodzieja, a wierni raz za
razem potwierdzali jego słowa zawołaniami:
– Alleluja! Praised be
the Lord!
– Kto nas uratuje, kiedy o godzinie drugiej w nocy
zapieje rozregulowany kogut, a Szechina Pańska zbliży się do naszej planety?
– Alleluja!
Praised be the Lord! – zawołał ktoś z tłumu, a ktoś inny zaintonował pieśń:
Amazing Grace. Tłum podchwycił
melodię i po chwili niemal wszyscy śpiewali ją, klaszcząc rytmicznie
w dłonie. Nad nami dojrzewał księżyc.
W pewnej chwili śpiew ucichł i wówczas dotarł do mnie
fragment rozmowy kobiety i mężczyzny, którzy jako ostatni dołączyli do grupy ludzi przyglądających
się księżycowi.
– Wiesz, kochanie – mówił żeński głos – słyszałam, że
podobno w świetle księżyca można się cudownie opalić.
Zaciekawiony spojrzałem w jej stronę. Kobieta, nie
zwlekając,
zaczęła się rozbierać, by po chwili zostać całkiem naga.
– Myślę, kochanie, że w tej sytuacji moglibyśmy wypróbować shibari. W księżycowym świetle mogłoby
to być ekscytujące – odezwał się mężczyzna, wyjmując sznur z bagażnika.
Stałem oniemiały, obserwując, jak mężczyzna związuje jej
nogi i ręce, a następnie oplata liną ciało.
Zastanawiałem się, co powinienem zrobić? „Może
zadzwonić pod numer 911 i poprosić o pomoc?” – przeleciało mi przez myśl.
Tymczasem kobieta nie stawiała żadnego oporu, nie wzywała pomocy. Ba, wydawała się całkiem
zadowolona z tego, co ją spotykało.
Wkrótce przekonałem się, że nie jestem jedynym
świadkiem tego wydarzenia. Nagle bowiem kaznodzieja odwrócił się w naszą stronę
i, wskazując na mnie i stojącą obok parę, zawołał z całych sił:
– Sinners!
– Sinners! –
powtórzył tłum. A zabrzmiało to jak uderzenie bicza.
– Jak długo będziemy tolerowali zboczonych grzeszników
między nami? To przez nich spadają na nas te wszystkie nieszczęścia – krzyczał.
– Oby ich piekło pochłonęło.
A tłum
dodał:
– Alleluja! Praised be the Lord!
Pastor zawiesił głos, by po chwili zawołać:
– Miałem sen, w którym Pan pytał, czy nie ma wśród nas
dziesięciu sprawiedliwych? A ja pytam, czy znajdzie się wśród nas choć pięciu
sprawiedliwych?
Zamilkł ponownie, jakby czekając na zgłoszenie się
śmiałków, a nie doczekawszy się reakcji, kontynuował:
– A może jest wśród nas ktoś, kto posiada tęczowy
fluoryt?
Poczułem się, jakby ktoś złapał mnie na gorącym
uczynku. „Całe szczęście – myślałem – że w świetle księżyca nie można dostrzec
mojej czerwonej ze wstydu twarzy”.
Myślałem gorączkowo, czy powinienem się przyznać.
– Czy jest wśród nas ktoś, kto posiada tęczowy
fluoryt? – zapytał ponownie kaznodzieja. – Chodzi o ocalenie ludzkości – dodał
i głośno zaszlochał, a wraz z nim zanieśli się głośnym płaczem wszyscy
zgromadzeni wyznawcy Pierwszego Kościoła Baptystów.
– Tak, ja go mam – odpowiedziałem po chwili wahania.
– Praised be the
Lord. Nie ma chwili do stracenia – krzyknął kaznodzieja i rzucił pęk kluczy
w moją stronę. – Musisz czym prędzej odszukać dom tapicera Szumana. Mieszka
niecałą milę stąd, na Mirramar Ave. Powiedz, że ma dać ci mój samochód. To czerwona honda accord. Weź
ją i jedź do San Francisco. Pamiętaj, że musisz być na Golden Bridge przed
godziną 2:00 w nocy. Kiedy zapieje rozregulowany kogut i oblicze Boskiej
Szechiny ukaże się w wodach Zatoki Świętego Franciszka, ciśnij swój kamień w
stronę Alcatras. Może jest jeszcze dla nas nadzieja — zakończył
Chwyciłem klucze, wskoczyłem na rower i ruszyłem w
stronę Orindy. Jeszcze przed wyjazdem na główną drogę usłyszałem:
– Bracia i siostry, nie rozchodźcie się. Za chwilę
diakoni przejdą z koszyczkami, aby zebrać ofiary na nowy samochód dla
czcigodnego Clarka. Nasz pastor poświęcił swój własny samochód dla ratowania
ludzkości – mówił jakiś mężczyzna.
– Alleluja!
Praised be the Lord! – dodał tłum
wyznawców, wyjmując z kieszeni i torebek portfele i książeczki czekowe.